Coś, co jeszcze parę tygodni temu brzmiałoby jak nieśmieszny żart, albo jak wyobrażenie rodem z dobrej powieści fantasy dziś stało się faktem. Vissel Kobe jest w tym roku ostatnią nadzieją japońskiego futbolu na uratowanie jego honoru w Azjatyckiej Lidze Mistrzów, bo z rozgrywkami pożegnało się już oczywiście FC Tokyo, pożegnała się też Yokohama F. Marinos, a Kashima nie przeszła w ogóle eliminacji.
Po zwycięstwie w rzutach karnych nad Suwon Samsung Bluewings, Vissel Kobe po raz pierwszy w swojej historii znalazł się w półfinale Azjatyckiej Ligi Mistrzów. Rywalem Japończyków będzie bardzo silny w tym sezonie wicemistrz Korei, czyli Ulsan Hyundai, który sprawi z pewnością mnóstwo problemów ekipie Atsuhiro Miury. Kobe zasłużyło na miejsce w finale konferencji wschodniej, ale Kobe w ostatnich spotkaniach wyglądało na drużynę zmęczoną i to zmęczoną własnym stylem gry. Ogromna ilość podań nie przekładała się na ilość sytuacji bramkowych, a grający w 10. Suwon mógł spokojnie awansować w regulaminowych 90. minutach.
Bardzo dużo do poprawy ma więc ekipa Visselu Kobe, która aby zmierzyć się w finale z Persepolis musi zagrać bezbłędny i swój najlepszy w sezonie mecz z Ulsanem. Co nie jest niemożliwe. Vissel ma w swoich szeregach zawodników, którzy doskonale znają wielką scenę i wiedzą jak radzić sobie w tych najważniejszych meczach. Jest oczywiście Iniesta, Vermaelen, Gotoku Sakai, Yamaguchi, czy Junya Tanaka ale także Ci wszyscy, którzy zdobywali przed rokiem Puchar Cesarza i Superpuchar Japonii, a więc pierwsze tytuły w historii Visselu Kobe, tj. m.in. Furuhashi, Fujimoto, doświadczony Daigo Nishi, który wygrywał LM z Kashimą i dwukrotnie mierzył się z Realem Madryt na KMŚ. Vissel Kobe radzi sobie słabo w J.League, zdecydowanie poniżej swoich możliwości, ale pamiętajmy, że Liga Mistrzów zawsze rządzi się swoimi prawami. Czy wyśmiewane (w tym przeze mnie) Kobe stać na ostateczny triumf w tych rozgrywkach? Jak najbardziej.
Mecz Kobe z Ulsanem już w niedzielę o godzinie 11:00 czasu polskiego.
Wyświetleń: 574