W półfinale azjatyckiej ligi mistrzów będziemy mieli przyjemność oglądać pojedynek Japońsko-Koreański, czyli gwarant wysokiej dawki emocji oraz piłkarskich umiejętności.
W przypadku tego typu pojedynków zawsze mamy w zanadrzu jakieś smaczki z przeszłości, po których okazuje się, że losy rywali splatały się wielokrotnie.
Choć stosunki Japońsko-koreańskie zawsze są trudne, to jednak oba kluby pokazały w przeszłości a nawet aktualnie, iż często korzystały z wzajemnego „kapitału ludzkiego.”
Trener Ulsan Hyundai – Kim Do-Hoon
50 latek, który nadal wygląda ja młody Bóg i pewnie w każdym momencie mógłby wyjść na boisku i poustawiać przeciwników do pionu – to niegdyś istny koreański Robert Lewandowski.
Do-Hoon był strzelcem wyborowym, którego trzeba było pilnować przed pierwszym gwizdkiem już na stadionowym parkingu.
Jeśli 143 bramki w 319 profesjonalnych spotkaniach jego kariery nie robi na nikim wrażenia („bo przecież to tylko Azja”) to 30 bramek w 70 meczach kadry już powinno.
Na koncie swoich ofiar nie miał pionków, ale drużyny takie jak Ukraina, Norwegia, Kolumbia, Urugwaj, Nigeria, Kostaryka i…BRAZYLIA!
Tak, Do-Hoon przeszedł do historii, jako ten, którego bramka dała pierwsze zwycięstwo Azjatyckiej drużyny nad Brazylią w dziejach piłki nożnej. Co prawda w meczu towarzyskim, jednak pierwsza jedenastka Latynosów budzi podziw nawet największego laika piłki nożnej.
Poniżej historyczne trafienie koreańskiego lewego.
O atual técnico do semifinalista da #ACL2020, Ulsan Hyundai, Kim Do-hoon tem uma história interessante com o nosso país. Em 1999 graças a um gol dele no amistoso, a Coreia do Sul tornou-se o primeiro país asiático a vencer o Brasil!
— KFootball🇧🇷🇰🇷 (@FutebolCoreano) December 12, 2020
Ok. tyle o jego wyczynach, ale, po co wspominamy w ogóle w tym artykule trenera, który zasłynął z tego, że próbował pobić całą trójkę sędziowską (oczywiście trochę koloryzuje, ale było ostro).
A no, dlatego, że Kim jak już zdobył wszystko, co tylko można było w Korei to postanowił spróbować sił w japońskiej J.League. O ironio, trafił do Vissel Kobe gdzie sprowadzał go sam Benito Floro były trener choćby Realu Madryt czy Barcelony.
Vissel Kobe 1998-1999 pictures from the Vissel web site, featuring Ulsan Hyundai manager Kim Do-hoon. pic.twitter.com/KerX92sQPu
— JSoccer Magazine (@JSoccerMagazine) December 12, 2020
Dla Kobe w 62 występach strzelił 29 bramek stając się bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem „Ushi” w sezonach 1998 i 1999. Zerowy progres Kobe podczas jego „kadencji w klubie” zmusił go do zmiany klubu na Seongnam Ilhwa gdzie zdobył mistrzostwo K League oraz doszedł do finału ACL.
Jednak o J.League zawsze wypowiadał się z sentymentem, jako o przyjemnej piłkarskiej przygodzie, która pozwoliła mu mocniej uwierzyć w swoje umiejętności.
W półfinale raczej sentymenty go nie zgubią, ponieważ Do-Hoon w ostatnich dwóch sezonach K League jasno trzeba powiedzieć: on nie ZDOBYŁ dwukrotnie wicemistrzostwa a raczej frajersko dwukrotnie PRZEGRAŁ mistrzostwo ligi. Fani, choć szanują legendę krnąbrnego napastnika, to jednak pragną w końcu jakiegoś trofea a nie po raz enty obchodzić się smakiem (3 lata temu przegrali również puchar ligi w finale).
Tak, więc między wierszami można wyczuć atmosferę jakoby Ulsan grało nie tylko o finał ale i o pracę swojego trenera.
Koreańska K League jest ligą mniej komercyjną niż J.League, słabiej opanowaną przez agentów sportowych oraz z małymi wyjątkami płacącą nawet 3 krotnie mniej, niżeli u sąsiadów z kraju kwitnącej wiśni.
Przypadek choćby Park Ji-Sunga, który przez Kyoto Purple Sanga trafił do PSV Eindhoven a później do Manchesteru United czy Kim Bo-Kyunga wyłapanego przez skautów z Cerezo Osaka do Cardiff City uruchamia wyobraźnie Koreańczyków, jakoby pierwszym krokiem do Europy powinna być JAPONIA.
Do tego trzeba dodać, iż kluby Japońskie w czasach prosperity zasady federacji azjatyckiej AFC – 3+1 (czyli 3 piłkarzy zagranicznych z dowolnego kraju + jeden z obywatelstwem państwa azjatyckiego) uwielbiała korzystać z koreańskiego marketu. Na „stanowisko plus jedynki” Koreańczycy szli w pierwszej kolejności – tanio, jakościowo dobry produkt i jeszcze zwróci się i na boisku i w portfelu.
Tak, więc nic dziwnego, iż siedmiu piłkarzy Ulsan ma bogatą historię piłkarską związaną z japońską piłką.
Środkowy obrońca, który za młodu trafił z Ulsan do japońskiego Sagan Tosu gdzie tworzył świetną parę stoperów z koreańskim kolegą, Kim Min-Hyeokiem (dziś wychowanek HSV wygrywa mistrzostwa z Jeonbuk Motors). Po niecałych dwóch sezonach uczestniczył w kontrowersyjnej wymianie transferowej za ulubieńca ultrasów Kashimy Antlers Mu Kanazakiego.
Szybko jednak wpisał się w łaski kibiców, ponieważ już w pierwszym swoim sezonie z Kashimą sięgnął po puchar azjatyckiej ligi mistrzów – ACL, po czym udanie reprezentował Kashimę na klubowych mistrzostwach świata.
Do Ulsanu Hyundai wrócił w sezonie 2020 gdzie z marszu zdobył ze swoim starym/nowym klubem wicemistrzostwo.
Schodząca ze sceny legenda azjatyckiej piłki, która zapisała się złotymi głoskami zarówno w Japonii jak i Korei Południowej. Keun-Ho trafił, jako skrzydłowy z umiejętnością wykańczania akcji z biednego jak mysz kościelna Daegu FC do Jubilo Iwata w 2009 roku momentalnie stając się gwiazdą ligi (w pierwszych 8 meczach 6 bramek 5 asyst). Pseudonimy w stylu Maradona Iwaty pojawiły się, gdy Lee swoimi dryblingami dosłownie wchodził z rywalem do bramki. Kwintesencją tych popisów było zwycięstwo w Pucharze J.League 2010.
Po pierwszym i ostatnim trofeum w Japonii trafił do mocarzy Gamba Osaka gdzie kontynuował swoje strzeleckie popisy (65 spotkań i 22 bramki) Po opuszczeniu ligi Japońskiej trafił do Ulsan Hyundai, z którym już w pierwszym sezonie zdobył Azjatycką Ligę Mistrzów tworząc jeden z najefektowniejszych duetów w historii tych rozgrywek z gigantem Kim Shin-Wookiem (198 cm).
Nie tylko podnosił puchar ACL ale i statuetkę MVP tych rozgrywek a parę dni później tytuł najlepszego piłkarza Azji.
Mimo powyższych tytułów nie był wstanie przekuć tych osiągnięć na karierę w Europie, ponieważ musiał pójść do…WOJSKA. Kamasze nie przeszkadzały mu jednak strzelić choćby bramki na Mistrzostwach Świata przeciwko Rosji w 2014 roku.
Po licznych innych tytułach (wielokrotnie jedenastka roku K League, król strzelców, mistrzostwo ligi itd.) Lee wrócił na stare śmieci w 2018 roku do Ulsan Hyundai gdzie spełnia już rolę bardziej mentora i grającego trenera niż wsparcie ataku.
Przykład wspinaczki Koreańskiego piłkarza poprzez ligę Japońską po udaną karierę europejską.
Japońscy skauci wynaleźli Parka już podczas gry na koreańskim uniwersytecie skąd trafił do drugoligowego Mito HollyHock. Po ledwie sezonie trafił do Kashimy Antlers, z którą zdobył mistrzostwo J.League. W poszukiwaniu regularniejszej gry, Park przeniósł się do Jubilo Iwata gdzie znów podnosił puchar tym razem J.League Cup (grał wówczas razem z Lee Keun-Ho).
Po ustabilizowaniu formy jako jeden z najlepszych lewych obrońców w lidze Japońskiej oraz następca (któryż to już z kolei) legendarnego Lee Young Pyo w kadrze Korei trafił do notatników europejskich klubów.
Skusił się na niego FC Basel, które szukało następcy…Japońskiego obrońcy Koji Nakatę miejącego tam naprawdę udaną karierę z korzyścią dla klubu.
Park szybko nie tylko stał się jednym z lepszych obrońców ligi Szwajcarskiej, ale i udanie popisywał się swoimi dryblingami w lidze mistrzów stając się jedną z gwiazd zespołu z Bazylei w latach 2011-2013.
Zdobył z nimi na krajowym podwórku wszystko, co mógł, dwukrotnie ligę, puchar oraz Uhrencup.
Przesycony „szwajcarskim sukcesem” zgodził się na przenosiny do Bundesligi gdzie w barwach Mainz i Borussi Dortmund spędził następne 4 sezony.
Po siedmiu latach europejskiej tułaczki wrócił do Ulsan Hyundai, powoli schodząc ze świateł reflektorów (40 krotny rep. Kraju wystąpił na dwóch mundialach) będzie próbował na zakończenie swojej udanej kariery zdobyć jakieś trofeum w rodzimym kraju.
Pozostali “Japońsko koreańscy Stranieri”
Jeong Dong-Ho (175cm 30 lat) grał 3 sezony w japońskich klubach. Sezon w Gainare Tottori, dwa w Yokohama F Marnios.
Won Du-Jae (187 cm 23 lata) spędził 3 sezony w klubie J2 – Avispa Fukuoka.
Kim Sun-Joon (174 cm 32 lata) spędził sezon w Cerezo Osaka.
Jung Hoon-Sung (169 cm 26 lat) 3 sezony w klubach V-Varen Nagaski i Grulla Morioka.
W klubie z Ulsan pracuje również dwóch Japończyków w sztabie szkoleniowym.
Jako trener przygotowania fizycznego już od paru sezonów pracuje Tsukoshi Tomo, a od analizy wideo Satoshi Shimizu.
Najlepszy sezon strzelecki obecnego trenera Atsuhiro Miury, który przypomnę był lewym obrońcą lud pomocnikiem, to kampania 2006 w trakcie której weteran strzelił, aż 15 bramek.
Był to sezon, w którym Kobe walczyło o jak najszybszy powrót z J2 do J.League a ich główną bronią miał być nieoczekiwany przez rywali duet skrzydłowych – Miura – Park Kang-Jo.
Mało kto o tym pamięta (prócz takich dinozaurów jak Ja), że jednym z rekordzistów, pod względem występów i lokalną legendą Vissel Kobe jest Koreańczyk.
Urodzony w Japonii filigranowy Koreańczyk (165 cm) spędził 10 lat w Kobe rozgrywając dla klubu blisko 300 spotkań w trakcie, których strzelił 35 bramek.
10 z tych bramek Park strzelił właśnie w sezonie, 2006 kiedy to siał postrach, jako nieobliczalny duet wraz z „Atsu” Miurą.
Poniżej popisy wieloletniego kapitana Kobe.
Kim Seung-gyu
Koreański bramkarz bronił 4 lata barw Visselu Kobe między innymi w czasach „popularności Podolskiego.” A do klubu z Kobe trafił po udanej karierze w Ulsan Hyundai, z którym zdobył między innymi Azjatycką Ligę Mistrzów oraz puchar ligi. Mimo, że co sezon należał do ligowego topu pod względem wybronionych strzałów, to jego kariera w Japonii stała w miejscu z powodu marazmu budowania „potęgi klubu” a zwłaszcza defensywy. Pomimo rosnącej roli w kadrze Korei Południowej (był pierwszym bramkarzem na MŚ 2014 i drugim na 2018) został ofiarą parcia na europejskie gwiazdy w Kobe i musiał opuści przymusowo klub, jako ten „nie mieszczący się w limicie obcokrajowców.”
Wrócił, więc do Ulsan Hyundai swojego starego klubu gdzie zaczął z wysokiego „C” a skończył w wielkim „G” po tym jak broniąc cały sezon lepiej niż doskonale, przez jego babola w ostatniej kolejce meczu klub stracił mistrzostwo K League w sezonie 2019.
Dotknął go kazus „Kariusa” czyli „nic się nie stało” po czym na nowy sezon trafił z powrotem do Japonii, tym razem do Kashiwa Reysol gdzie udanie występuje po dziś dzień.
Ok. było tego duuuużo więcej, ale czas na półfinał.
Do następnego razu.
autor tekstu: Adam Błoński
Wyświetleń: 572