TEKST JEST WYŁĄCZNIE OPINIĄ AUTORA I NIE JEST STANOWISKIEM CAŁEJ REDAKCJI AZJAGOLA.COM

W poprzednim wpisie określiłem FC Tokyo mianem “japońskiego Robin Hooda”. Od tamtego czasu podopieczni Hasegawy (o nim więcej za chwilę) postanowili oddawać punkty nie tylko biednym, ale po prostu każdemu nie zważając na majętność przeciwnika. 6 porażek w 8. ostatnich meczach. Kryzys? Już nie można tego tak nazywać. Bo obecnie, cytując klasyka, “to jest dramat ku…”.

6 punktów na 24 i to zdobyte w pojedynkach z Shimizu oraz Sapporo. To wynik absolutnie niedopuszczalny dla takiego klubu jak FC Tokyo, który pomimo swoich niemałych problemów ma kadrę, ambicję i możliwości na czynną walkę o miejsce gwarantujące przynajmniej grę w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Obecnie można o takim miejscu pomarzyć, gdyż Tokyo ma co prawda czwarte miejsce, ale także znacznie więcej rozegranych spotkań od swoich bezpośrednich rywali o Top 3.

Grafika ze strony J.League.

Sama gra FC Tokyo także odbiera w tym sezonie “smak życia”. Oczywiście zmierzam teraz w stronę oczywistego i stałego podejrzanego, a więc szkoleniowca klubu ze stolicy.

Kenta Hasegawa nie dość, że w dalszym ciągu nie wyciąga wniosków o czym już wiele razy mówiłem, to teraz traktuje zawodników swojego zespołu w sposób absolutnie niezrozumiały i moim zdaniem absurdalny. Pije tutaj oczywiście do Joana Oumariego, który przy każdym innym trenerze miałby obecnie bezdyskusyjny pierwszy skład, a w pod Hasegawą wystąpił w zaledwie 10 ligowych spotkaniach w tym sezonie.

Może po prostu byli lepsi od niego? – zapytacie.

Niby tak, ale jednak nie do końca, bo para stoperów Watanabe – Morishige wygląda w tym sezonie katastrofalnie pod względem jakości, pewności i walorów czysto piłkarskich. FC Tokyo straciło jak dotąd 40 bramek w lidze, czyli więcej od Saganu Tosu, czy Shonan Bellmare, które zajmują kolejno 15. i 16. miejsce w J.League(!). Obaj Japończycy wyglądają w całym sezonie gorzej niż Raphael Varane w pamiętnym meczu Realu Madryt z Manchesterem City w 1/8 finału Ligi Mistrzów.

Ale wróćmy jeszcze do Oumariego. Libańczyk to 32-letni doświadczony i ograny w J.League obrońca, który znany jest z pewnej gry w defensywie, czy skuteczności wyższej niż Panowie powyżej w tym roku. Dlaczego więc nie gra? Dlaczego Kenta Hasegawa nie dał zagrać byłemu zawodnikowi Visselu Kobe w większej ilości spotkań, tym bardziej, że obrona Tokyo jest po prostu katastrofalna? W październiku Oumari dostał 3 spotkania po 90 minut z rzędu. Dwa z nich wygraliśmy, a w trzecim uznaliśmy wyższość Gamby Osaka na Ajinomoto, ale pamiętamy doskonale jak wyglądało tamto spotkanie. W Pucharze Ligi Libańczyk nie dostał ani minuty, a w Azjatyckiej Lidze Mistrzów urodzony w Berlinie zawodnik zagrał… minutę. JEDNĄ MINUTĘ w spotkaniu z Perth Glory. 10 spotkań w J.League, minutę w ACL oraz 90 minut w styczniowych eliminacjach do Ligi Mistrzów z United City FC z Filipin. Dokładnie tyle Hasegawa dał pograć temu doświadczonemu i trzeba przyznać bardzo solidnemu obrońcy. A mamy połowę listopada… Aż chciałoby się stworzyć hashtag #FreeOumari i zasypywać nim skrzynkę Pana trenera.

Problem wydaje się być jednak bardziej złożony. W grze Tokyo, w postach zawodników w mediach społecznościowych, czy ich zachowaniu przed i po meczu widać, że coś nie gra, że coś jest nie tak. Nie czuć tego zaangażowania, które rok temu niosło zespół po najlepszy w historii rezultat. Nie widać zgrania, ani też chęci zawodników do gry. W dużej mierze tych samych zawodników, którzy rok temu oddaliby życie za tę koszulkę. Obserwuję zespół bardzo dokładnie zarówno na murawie, jak i poza miasteczkiem klubowym i parafrazując słynne powiedzenie powiem, że “wszystkie drogi prowadzą do Hasegawy”.

Dla lubiących wszelkie nawiązania do naszego rodzimego futbolu, dodam, że FC Tokyo jest w tym sezonie podobne do Reprezentacji Polski Jerzego Brzęczka. Marnuje naprawdę dobre pokolenie i potencjał całej drużyny przez trenera, który totalnie nie ma pojęcia co robi i który najwyraźniej żyje z zawodnikami jak pies z kotem.

Niestety nie mogę też napisać czegoś w rodzaju “Miejmy nadzieję, że wkrótce się to zmieni”, bo na horyzoncie nie dostrzegam żadnych szans na zmianę sytuacji w klubie ze stolicy kraju wschodzącego słońca. Nadzieją byłaby zapewne zmiana trenera, ale pomimo tych fatalnych wyników, niejasności w relacjach z zawodnikami i setce innych powodów, klub uraczył nas tydzień temu oficjalnym komunikatem, w którym:

W którym ogłosił, że Kenta Hasegawa będzie trenerem FC Tokyo także w nadchodzącym 2021 roku. Zapewne domyślacie się, że niektórym kibicom “Gazowników” cisnęły się na usta wyłącznie słowa ostre niczym samurajski miecz, które dosadnością mogłyby zawstydzić nawet pewnego polskiego polityka w wieczór powyborczy z 2015 roku. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jeśli Tokyo wygra finał Pucharu Ligi (no może nie takie najgorsze…) z Kashiwą Reysol, to Hasegawa zrobi Flex z pucharem i jego kadencja będzie obwieszczona wielkim sukcesem, bo dołożył tytuł do klubowej gabloty. Mam nadzieję, że nawet mimo zwycięstwa na stadionie olimpijskim w Tokio, rok 2021 będzie jego ostatnim na ławce trenerskiej FC Tokyo.

Wyświetleń: 425

Autor tekstu: Kamil Gala

Social media

Strefa sponsorowana

Hensfort

Lwowski Baciar

Pewniaczek.pl

Azjagola na Twitterze

Obserwuj mnie na Twitterze