W zeszłym roku miałem okazję drugi raz w trakcie moich studiów wyjechać na stypendium do Indonezji. Znów wybór padł na Malang (w 2016 roku mieszkałem tam pół roku). Tym razem oprócz nauki chciałem poznać lepiej świat indonezyjskiej piłki nożnej. Po pierwszym pobycie w “Mieście Lwa” zostałem kibicem Arema Malang i tym razem plan był jeden – po otrzymaniu licencji UEFA C, chciałem zakręcić się w akademii Aremy. Ponieważ miałem kilku znajomych, którzy w ten czy inny sposób znają osoby zarządzające klubem, miałem tym większe nadzieje na posadę. Pojechaliśmy razem z dziewczyną we wrześniu i szybko urządziliśmy się w naszym nowym, indonezyjskim mieszkaniu.
Pierwszy tydzień minął na aklimatyzacji, załatwieniu podstawowych spraw związanych z pobytem, wynajęciu skuterka, przyzwyczajeniu się do cholernie ostrego jedzenia, sprawdzeniu starych miejscówek z jedzeniem i odwiedzeniu kilku nowych.
Pierwsze dni spędziliśmy praktycznie w całości na ponownym przystosowywaniu się do Indonezji.
Będąc “bule” (białasem) jak określają nas mieszkańcy Indonezji, musisz odrzucić wszelkie europejskie standardy robienia interesów; załatwianie spraw przebiega raczej w specyficznym stylu oraz powolnym, rozlazłym tempie. Dostałem kontakt do menadżera generalnego Aremy. Pak Rudi (Pan Rudi) wiedział już wcześniej o moim istnieniu, ponieważ dostał od mojego znajomego moje trenerskie CV. Umówiłem się z nim w siedzibie klubu tydzień po przylocie do tropików. Z Rudim umówiłem się przez WhatsApp.
W Indonezji wszystko można tak załatwić, dzwonią przez WhatsApp’a, piszą itd., ponieważ prawie każdy ma telefon na “pulsa”(impulsy).
Rzadko ktoś dzwoni, wolą używać darmowych aplikacji, abonament praktycznie nie istnieje, ponieważ Indonezyjczycy nie płacą rachunków, nawet prąd kupuje się w sklepie jak doładowanie do telefonu).
Pod klub podjechaliśmy naszym superszybkim jednośladem, chwilę przed umówionym spotkaniem. Siedziba klubu to tak naprawdę jeden mały budynek, są tam może z 4 pokoje. Korytarz wejściowy jest również miejscem konferencji prasowych (jest tam stół oraz ścianka z logami ligi, sponsorów itd.), oprócz tego są dwa większe pokoje, gdzie pracuje sztab zajmujący się administracją oraz pokój Rudiego.
Wchodząc do klubu, wszyscy zastanawiali się kim są te białasy i czego tu szukają (nikt nic nie mówił, ale widać było po ich minach, że są lekko w szoku). Okazało się, że Rudi będzie jutro, ponieważ dzisiaj jeszcze (była 14) nie przyszedł do pracy!
Wkurzyłem się, przecież umawiałem się z nim na spotkanie, jak się miało okazać musiałem odrzucić swoje białasowe przyzwyczajenia i przystosować się do panującej sytuacji. Następnego dnia Rudi załatwiał jakieś sprawy więc również go nie zastałem, w środę zaś okazało się, że leci razem z drużyną na Papuę na mecz ligowy i będzie dopiero w poniedziałek, szkoda tylko, że przestał odpisywać a nikt nie wiedział o której godzinie w poniedziałek, będzie w klubie. Stwierdziłem, że się nie poddam, nie ma opcji, żeby szansa pracy w Aremie mi uciekła.
Nadszedł poniedziałek, pod klub pojechaliśmy po zajęciach na uczelni. Nie było mi dane spotkać się z Rudim, lecz z jego sekretarką, która powiedziała, że nie szukają teraz trenerów, ale jeśli chcę tam pracować to oni planują nabór- w styczniu. W tym momencie w środku eksplodowałem, choć z drugiej strony, to Indonezja, mogło zdarzyć się wszystko, mogłem dostać ofertę prowadzenia pierwszej drużyny, albo jak w tym przypadku, pomimo pewnych zapewnień, zostać z niczym.
Postanowiłem się nie poddawać, chciałem grać w piłkę oraz szkolić młodych Indonezyjczyków. Byłem pewien, że mogę pokazać im coś innego, coś dzięki czemu cząstka “polskiej myśli szkoleniowej” zostanie na indonezyjskiej ziemi.
Po kilku dniach trafiłem na ślad Akademii im. Aji Santoso, pojechałem tam bez wcześniejszego umawiania się i z miejsca zostałem przyjęty do pracy! Zostałem zaproszony do biura menadżera całej akademii i porozmawialiśmy na typowe tematy jakie interesują Indonezyjczyków, tzn. Gdzie mieszkam? Z kim mieszkam? Gdzie pracuję? Co robię w Malang? Jak to możliwe, że już mam żonę? Co ona tu robi? Jakiej jestem wiary?
Dopiero po odpowiedzi na te pytania przeszliśmy do sprawdzania moich kompetencji, dałem do skanu paszport, licencję trenerską oraz wizę. Po pół godziny zostałem zaproszony na tydzień próbny. Miałem przyjrzeć się pracy akademii oraz odbyć kilka treningów z drużyną u-16 oraz u-12. W Akademii byłem około godziny, w tym czasie kilkunastu zawodników zrobiło sobie ze mną zdjęcie.
(Ja z drugim trenerem u – 16)
Wszyscy byli podekscytowani spotkaniem białasa. Czasem w Malang przeszkadzało mi to, że pomimo dużego zaludnienia (ok 3 miliony ludzi) było mało “bule.”
Dlatego wszędzie gdzie szliśmy, robiliśmy furorę. Ludzie fotografowali nas z ukrycia, prosili o zdjęcia na ulicach lub przyglądali się nam uważnie. Czasem potrafiło to być męczące.
Akademia to jeden duży, 3-piętrowy budynek. W środku mieści się akademik, siłownia, pralnia, pomieszczenia administracyjne oraz szkoła, zajmująca całe drugie piętro. Klasy są małe, znajdują się w nich stoły, krzesła i tablica na ścianie. Na samej górze placówki znajduje się akademik. Są tutaj chłopcy z całej Indonezji, od Papui, Borneo po Bali czy Jakartę. Trenować zaczynają mając 12 lat, ostatnim zespołem jest u-19.
Pokoje są małe, czteroosobowe. Wyglądają jak pokoje na wycieczkach szkolnych, jakaś jedna czy druga szafa w pokoju, półka nad łóżkiem oraz łazienka.
Najczęściej jak jeden rocznik gra mecz, inni otwierają okna, siadają na parapetach i z tej loży VIP oglądają zmagania kolegów. Boisko znajduje się kilka metrów od budynku szkoły. Na całą akademię jest kilka boisk, jednakże najczęściej każdy rocznik ma komfort tego, że trenuje na całym dużym boisku (coś czego w Polsce w niektórych miejscach nie można doświadczyć, wielu trenerów ma do dyspozycji połówki boisk, czy nawet orlików). Jakość boiska pozostawia wiele do życzenia, jednakże nie ma co narzekać, biorę się do pracy.
Dzień zawodników wygląda codziennie tak samo, od 7 do 12 mają zajęcia w szkole, potem zależnie od rocznika, mają 2-godzinny trening. Treningi zaczynają się o 14:30, wcześniej nie da się wytrzymać – słońce znajduje się idealnie pionowo nad lądem i jest taki skwar, że nie da się biegać. Niektórzy “grubsi” zawodnicy mają jednak za zadanie wytopić kilka zbędnych kilogramów. Ubierają oni ortaliony i bluzy na siebie i robią kilka- kilkanaście okrążeń wokół boiska w samo południe.
Pierwszy dzień w akademii – przyjeżdżam na miejsce pół godziny przed treningiem. Okazało się, że jestem na czas, trening rozpoczyna się o 14:30, ale rozgrzewka już o 14. W Indonezji rzadko spotykana jest punktualność, raczej byłem przygotowany na to, że jeśli trening ma zacząć się o 14:30 to zacznie się o 16. Po rozgrzewce przychodzi czas na szybką modlitwę. Indonezja to największy islamski kraj na świecie, większość zawodników jak i trenerów to muzułmanie. Przed i po treningu zawsze jest chwila na modlitwę.
Po rozgrzewce podbiega do mnie zaaferowany trener, równie przejęty co ja.
Chyba pierwszy raz widzi “białasa” w roli trenera i chce pokazać mi co będziemy dziś robić. Często spotykam się z tym, że biali ludzie w Indonezji albo wywołują zaciekawienie albo onieśmielenie. Moi koledzy trenerzy onieśmieleni nie są, pytają o te same sprawy co ich szef: gdzie mieszkam? Co robię? czy już się ożeniłem? Itd.
Na boisku zawodnikom wyraźnie przeszkadzają nierówności w nawierzchni. Metody treningowe przyrównałbym do “naszych” metod sprzed dekady lub dwóch.
Po tygodniu dostaję swoją drużynę. Jestem bardzo szczęśliwy, ponieważ wreszcie będę miał możliwość przekazania mojej wiedzy oraz entuzjazmu młodzieży. Przejąłem drugą drużynę U-16, która w większości składa się z zawodników o rok młodszych.
Mimo tego, że mój poziom indonezyjskiego jest całkiem niezły (bez problemu dogaduję się w codziennym życiu), trening to zupełnie inna bajka. Podpytuje chłopaków jak mówią do siebie na boisku “czas”, “plecy”. Często łapię się na tym, że krzycząc przenoszę nasze polskie wyrażenia na boisko, zaufajcie mi, że jak krzyknąłem do zawodnika “nie śpij” po indonezyjsku, to ten był tak zdziwiony, że zgubił piłkę. “czas” oraz “plecy” też brzmią inaczej, ciężko się przestawić na samym początku. Na szczęście bramkarz to po indonezyjsku kiper a piłka to bola, więc nie ze wszystkimi słowami jest ciężko. W weekend czeka nas sparing z drużyną z Batu (miasto sąsiadujące z Malang), nie mogę się doczekać tego dnia.
W sobotę o 9 zaczynamy mecz. Graliśmy 4-3-3, postanawiam stać przy ławce rezerwowych i nie odzywać się nic a nic. Mają grać po swojemu i nie stresować się moją obecnością. Jeśli chodzi o grę piłką, to obydwie drużyny nie pokazały za wiele, najczęściej były to długie podania do skrzydła, odbiór i “wyjazd” w stronę bramki przeciwnika. Co zawsze podobało mi się w Indonezyjczykach? To, że pomimo ich niepozornego wyglądu, potrafią walczyć i ciężko pracować na boisku. Środek pola to zdecydowanie najsilniejszy punkt mojego zespołu. Grał tam chłopak, który jako jedyny z drużyny dysponuje przerzutem oraz przeglądem pola. Reszta drużyny była przeciętna. Widziałem, że chłopakom brakuje dyscypliny taktycznej. Skrzydłowi nie cofają się, a zawodnikom w środku pola brak umiejętności przesuwania się i współpracy. Często ogrywani byli w trójkę, jednym podaniem. W połowie meczu zmieniłem kilku zawodników, chciałem dać wszystkim szansę na pokazanie się. Nie interesował mnie wynik tylko lepsza gra.
Ani gry, ani wyniku – przegraliśmy 3:0. Po meczu chłopcy byli widocznie niezadowoleni i smutni. Przypomniałem im, że sparingi są po to, żeby się uczyć.
(Ja i moja drużyna po jedym z meczy)
Schemat pracy w akademii polegał na tym, że po każdym meczu, trener miał za zadanie przez cały kolejny tydzień poprawić to, co nie funkcjonowało. Gorzej, jeśli w ocenie trenera nic nie funkcjonowało poprawnie. Miałem prawdziwy ból głowy, co zrobić, żeby poprawić chłopców do następnego meczu. Postanowiłem, że chcę, aby grali piłką. Przez następne tygodnie do znudzenia kładłem nacisk na posiadanie piłki, finalizację akcji oraz ustawianie się w ataku. Chciałem, żeby dobrze się bawili, a przy okazji mieli do czynienia z innym treningiem niż dotychczas.
Co dwa tygodnie jeździliśmy na treningi do bazy wojskowej! Żeby oszczędzać boisko akademii, w miesiącu odbywaliśmy 6 z 12 treningów w bazie piechoty. Pierwszy raz jadąc na wojskowe boisko, jechałem na skuterku, za angkotem (małym busem) z zawodnikami. W bramie wjazdowej przywitało mnie trzech żołnierzy z karabinami. Pod eskortą jednego z nich poszedłem zaraportować o swoim przyjeździe. I tutaj znów standardowe pytania, gadka szmatka i mogłem jechać, tylko miałem nie robić żadnych fotek, ponieważ to teren wojskowy. Armia ma pełnowymiarowe boiska, na jednym trenuje moja drużyna, na drugim u-12. Wokół boiska nie ma płotu, więc każde niecelne uderzenie kończy się spacerem. Młodzi piłkarze kręcili się pod nogami żołnierzy oraz plątali nieopodal sprzętu dość często, ponieważ całe treningi poświęcamy na różnego rodzaju gry. Najczęściej podczas naszych treningów, żołnierze mieli musztrę.
Wojskowe piosenki śpiewane przez kilkadziesiąt osób robiły wrażenie i nadawały treningowi fajny klimat. Boisko pozostawia wiele do życzenia, ale nie poddawaliśmy się, tylko szlifowaliśmy grę piłką.
(takimi niebieskimi busikami poruszaliśmy się w Akademi)
Praca w Akademii była świetnym doświadczeniem – nareszcie ujrzałem, dlaczego piłka indonezyjska jest taka a nie inna (czyli jeszcze daleko jej do poziomu europejskiego). Przepracowałem z drużyną ponad 3 miesiące, zagraliśmy kilkanaście meczy sparingowych (była przerwa w rozgrywkach ligowych). Pracując w Indonezji zobaczyłem kilka absurdów, ale również wiele pozytywów.
Do absurdów należą przepisy dla piłki u-12, w Polsce jak i w Europie przepisy dla piłki młodzieżowej są dostosowane do danej kategorii wiekowej, w Indonezji z racji braku infrastruktury, braku pieniędzy na małe bramki oraz małej ilości drużyn młodzieżowych, nikt nie przysiadł nad żadną porządną reformą. 12 latkowie grają na duże bramki, piłką nr 5. Gdy pierwszy raz oglądałem mecz 12 latków byłem w szoku. Bramka padała za każdym razem, gdy ktoś celnie uderzył. Mały bramkarz wyglądał komicznie, a po 15 minutach biegania, odległości między formacjami były tak duże, że niewiele miało to wspólnego z piłką nożną. Piłka z rzutu rożnego, rzadko dolatywała w okolice “szesnastki”. Kolejnym absurdem była ilość treningów w akademii.
Gdy powiedziałem, że u nas w Akademiach (mam na myśli np. Akademię Lecha Poznań, gdzie byłem na stażu) trenuje się codziennie lub prawie codziennie, a często zdarza się, że zawodnicy mają dwa treningi dziennie, trenerzy byli w szoku.
W ASIFA roczniki od u12-u16 miały 2 treningi w tygodniu + mecz, u17-u19 miały 3 treningi w tygodniu + mecz.
Już tutaj widać jaka przepaść dzieli chłopaków z polskich akademii w porównaniu z akademiami w Indonezji. Nie raz zdarzało się, że mecze zaczynaliśmy o 6:30 rano, czyli w klubie trzeba było być ok godziny 5:30… Mój organizm był w stanie agonalnym, gdy miałem pracować o tak wczesnej godzinie, nie mówiąc już o zawodnikach, którzy mieli mecz do rozegrania. Tryb życia w Indonezji jest trochę inny, wszyscy wstają wcześniej, żeby uniknąć upałów, zresztą pierwsza poranna modlitwa zaczyna się o 4:30, jednak granie o 6:30 to zdecydowanie przesada.
(Stadion w Batu, gra tam 3 liga, reprezentacje młodzieżowe oraz uniwersyteckie, zdjęcie zrobione na zawodach uniwersyteckich )
Pozytywów było wiele, poza tym, że wśród moich zawodników byłem traktowany prawie jak ekspert najwyższych lotów, niczym Pep Guardiola albo inny Jose Mourinho, to imponowało mi ich zaangażowanie. Jeśli powiedziałbym, że biegamy wokół boiska przez godzinę, nikt by tego nie kwestionował, biegaliby nawet dwie. Gdy widzieli, że zależy mi na nich, oni poświęcali się na boisku. Pod względem mentalnym Indonezyjczycy są zupełnie inni niż Europejczycy. Rzadko krzyczałem, chłopaków bardziej niż suszarka a la Ferguson, do pracy motywowała gadka wychowawcza.
Trzeba było ostrożnie dobierać słowa, ponieważ zawodnicy wszystkim bardzo się przejmowali, musiałem naprawdę uważać, kiedy mówiłem, że ktoś zrobił coś źle. Czasem przejmowali się tylko moim wyrazem twarzy. Poznałem ludzi pełnych pasji, jaką jest piłka nożna.
Dla trenera w Indonezji zdobycie licencji AFC A graniczy z cudem. Kosztuje to niewyobrażalną ilość pieniędzy. Dla nich koszt takiej licencji to kwota za jaką mogliby utrzymać swoją rodzinę przez cały rok albo nawet dłużej. Zawodnicy zaskakiwali pozytywnie, wierzę, że trenerzy również robili co mogli.
Ciekawostką jest to, że szansę w Akademii dostają nieliczni, po pierwsze muszą spełnić wymagania sportowe, jednakże wymagania finansowe są również dla niektórych przeszkodą. Koszt miesięcznego pobytu dla zawodnika u-12 to ok. 700 PLN, kwota ta rośnie z każdym rokiem – do 3000 PLN na miesiąc. Dla wielu Indonezyjczyków 700 PLN/ miesięcznie to kwota, za którą żyje cała rodzina. Zawodnicy, z którymi miałem okazję pracować pochodzili w większości z zamożnych rodzin, ale nie traktowali piłki jako dodatek, ale jako życiową szansę. Nie zachowywali się jak rozpieszczeni nastolatkowie, byli gotowi do ciężkiej pracy. Myślę, że to dzięki nim tak dobrze wspominam pracę w tym miejscu.
Gdybym chciał podsumowywać stan indonezyjskiej piłki, potrzebowałbym kolejnego posta, dlatego na tym zakończę na dziś moją opowieść. Więcej ode mnie już wkrótce!
(Boisko ”Stadion” gdzieś we Wschodniej Jawie)
Wiktor Derda
Autor tekstu:
Wiktor Derda
Wyświetleń: 672