Ostatnia bitwa Japończyków zakończyła się identycznie jak Bunt Satsumy z XIX. wieku. Bunt Niebieskich Samurajów został bowiem stłumiony przez bogatsze i budzące kontrowersje oddziały, które dość brutalnie rozprawiły się z przeciwnikiem z pomocą ludzi spoza swojego kraju. Samurajom pozostał powrót do swoich domów i pogodzenie się z porażką. Jakże dotkliwą i bolesną porażką na własnym, Azjatyckim podwórku.
“Rozczarowanie”, to słowo chyba najlepiej opisujące występ Japończyków w finale Pucharu Azji z Katarem. Podopieczni Hajime Moriyasu zagrali być może najgorszy mecz na turnieju i musieli uznać wyższość swoich rywali z bliskiego wschodu. W szeregach Samurai Blue zabrakło tej iskry i tej pasji, którą widzieliśmy chociażby w spotkaniu z Iranem. Prawdopodobnie Japończycy byli zwyczajnie zmęczeni. Nie trzeba chyba przypominać ile wysiłku kosztował ich półfinał z mocnym Iranem. Oczywiście nie można odebrać zasług Katarowi, który zagrał dobry mecz i który dobrze korzystał ze swoich atutów. Patrząc jednak na grę Japończyków widać było, że coś jest nie tak. Szwankowała wymiana podań, ustawienie i widać było brak pomysłu na grę. Widoczny był też brak Wataru Endo, którego zastąpił Tsukasa Shiotani. Były gracz Urawy Red Diamonds potrafi jak nikt zabezpieczyć tyły i środek pola, czyli miejsca, którymi Katarczycy atakowali najczęściej i skąd też padła bramka numer 2. Jeżeli po spotkaniu z Iranem nie dało się wskazać zawodnika, który zagrał źle, tak po finale ciężko dopatrzeć się kogoś, kto zagrał naprawdę dobre spotkanie. Na nic zdały się instrukcje Moriyasu, który zdawał się mieć dobrze opracowany plan an Katar i Japonia zwyczajnie nie potrafiła wrócić do tego meczu. Była tego bliska, gdyż w 69. minucie bramkę kontaktową zdobył Minamino, ale na nic więcej nie było Nippon stać.
Głównie dlatego, że przy stanie 2-1 dla Kataru, napór Japończyków, którzy dążyli do wyrównania, został stłumiony przez… VAR i rzut karny dla Kataru. Decyzja o przyznaniu “jedenastki” była co najmniej kontrowersyjna i zdecydowanie wpłynęła na wynik meczu.
To tylko nieliczne z wypowiedzi kibiców, komentatorów i ekspertów nt. rzutu karnego przyznanego Katarowi.
Patrząc na wczorajszy mecz można było poczuć lekkie Deja vu. Spotkanie było niemal kopią pierwszego meczu Japonii na turnieju, czyli pojedynku z Turkmenistanem. Gracze z Azji środkowej wyszli na prowadzenie po strzale życia jednego z zawodników, a Japończycy nie potrafili na to w 1. połowie odpowiedzieć. Wczoraj Katar prowadził do przerwy po dwóch bramkach życia Sudańczyków Katarczyków. Brzmi podobnie, prawda? W przerwie obu spotkań do gry wkroczył Moriyasu i po zmianie stron gra wyglądała lepiej. Z Turkmenami i z Katarem Japończycy jako pierwsi trafili do siatki, ale Katar jest zespołem silniejszym niż Turkmenistan i nie pozwolił sobie na utratę aż trzech bramek. Samurajowie pod dowództwem Hajime Moriyasu przegrali więc jedyną i najważniejszą bitwę, która kosztowała ich przegraną wojnę. Do czasu finału byli poza zasięgiem kogokolwiek, ale i tak do domów wrócą z opuszczonymi głowami. Dla Japończyków bowiem, każdy wynik inny niż ostateczny triumf jest rozczarowującą porażką. Pomimo takiego rozczarowania, Japończycy zachowali się w typowy dla siebie sposób i szatnię zostawili w takim stanie.
Trzeba być także pod wrażeniem tego, czego dokonali na boisku. Komplet zwycięstw aż do finału, rozgromienie Iranu i taktyczny popis żołnierzy Moriyasu w niemal każdym spotkaniu. Japończycy muszą wyciągnąć wnioski z tej porażki i najbliższa szansa, aby się odegrać, pojawi się już niedługo, bowiem zarówno Japonia, jak i Katar zagrają na Copa America.
Autor tekstu: Kamil Gala
@GalsonHM
Wyświetleń: 436