Jeszcze do niedawna Sagan Tosu był niczym Francja za panowania Ludwika XVI. Klub tonął w długach, kibice i piłkarze byli niezadowoleni, wysoko opłacane gwiazdy miały swego rodzaju immunitet, a jedyną nadzieją było widmo potencjalnych drastycznych zmian. Na owe zmiany niekoniecznie chciał zgodzić się prezes Saganu Tosu, Minoru Takehara, który zapatrzony był w swoją wizję ściągania europejskich gwiazd za kolosalne pieniądze, które nie dawały klubowi niczego więcej poza zyskiem marketingowym, przez co Tosu ledwo uchroniło się od spadku. Utrata wielkiego sponsora, jakim była firma Cygames, sprawiła, że wysokie kontrakty europejskich zawodników i trenerów prawie zrujnowały klub z wyspy Kiusiu, a wściekłość kibiców narastała z każdym tygodniem. Wydawało się, że dla Saganu Tosu nie ma już żadnego ratunku.

Wtedy właśnie pojawił się Kim Myong-hwi i stanął na czele Saganu Tosu niczym Maksymilian Robespierre na czele Jakobinów. Podobnie jak wspomniany Francuz, zaprowadził nowe porządki po farsie poprzednika, ale na tym podobieństwa obu Panów się kończą. Robespierre wybrał bowiem terror i swój żywot zakończył na gilotynie. Trener Kim zyskał natomiast zaufanie zamkniętego na zmiany prezesa i możliwość realizacji swoich pomysłów na Sagan Tosu, które wypaliły i których efekty możemy dzisiaj oglądać w grze jego podopiecznych.

Ale skąd właściwie wziął się 39-letni szkoleniowiec?

Urodzony w japońskim mieście Itami Koreańczyk miał 12-letnią, ale niezbyt bogatą w sukcesy karierę piłkarską. Zakończył ją w 2012. roku jako gracz Saganu Tosu i od razu rozpoczął pracę z młodzieżowymi zespołami klubu z prefektury Saga. Zaledwie rok później został asystentem trenera drużyny młodzieżowej, którą samodzielnie objął w roku 2014. Kim notował całkiem niezłe wyniki z młodymi zawodnikami i powoli zaczął być dostrzegany przez włodarzy Tosu. Gdy w 2018. roku Sagan Tosu przegrał 0:1 z Shonan Bellmare, z klubu zwolniony został Massimo Ficcadenti. Włoch pozostawił klub w fatalnej sytuacji i zdawało się, iż tylko cud może uratować Sagan przed spadkiem z J1.League, którego skutki mogły być fatalne. Do końca sezonu pozostało zaledwie pięć kolejek i nikt nie wiedział na jakim poziomie rozgrywek zagra w kolejnym sezonie Sagan Tosu. Powoli godzono się z myślą, że klub będzie musiał walczyć o przetrwanie w barażach, albo co gorsza, że zaliczy bezpośredni spadek. Zdecydowano się więc zwrócić do młodego, ale ambitnego i dobrze radzącego sobie z młodzieżą Kima. Ten objął ekipę z Kiusiu jako “tymczasowy trener”, który miał po prostu dokończyć sezon ze swoimi “tymczasowymi” podopiecznymi.

Zamiast dokończenia sezonu w takim samym stylu, Kim dokonał czegoś niemożliwego. Fatalny wtedy Sagan Tosu nie przegrał ani jednego z pięciu ostatnich spotkań, a co więcej aż trzykrotnie sięgnął po komplet punktów. Zwieńczeniem tej niesamowitej historii było pokonanie Yokohamy F. Marinos 2:1 i remis na wyjeździe z Kashimą 0:0, co ostatecznie pozwoliło uniknąć baraży o utrzymanie o jeden punkt.

Kimowi nie zaoferowano jednak posady szkoleniowca pierwszego zespołu, bo prezes Takehara koniecznie chciał zatrudnić kogoś z Europy i z bardziej rozpoznawalnym nazwiskiem. Nie kazano mu jednak wracać do drużyn młodzieżowych i zaoferowano mu posadę asystenta nowo zatrudnionego trenera, czyli Lluisa Carrerasa. Hiszpan, który w przeszłości prowadził m.in. Deportivo Alaves, Mallorke, czy Real Saragosse dostał horrendalnie wysoki kontrakt i jak się później okazało był totalnym niewypałem. Carreras poprowadził Tosu w zaledwie 9 ligowych meczach. Wygrał jedno spotkanie i przegrał… 7. Podobnie jak w przypadku Ficcadentiego, gwoździem do trumny Carrerasa okazała się domowa porażka z Shonan Bellmare, po której Hiszpan został zwolniony. Jego miejsce ponownie zajął Kim i z tymczasowego trenera stał się po czasie głównym trenerem pierwszej drużyny Saganu Tosu. Można powiedzieć, że został trenerem przez przypadek, gdyż Sagan Tosu był niemalże bankrutem. Klub wykończony finansowo pobytem w Japonii Torresa i Carrerasa, a także utratą głównego sponsora nie mógł pozwolić sobie na zatrudnienie trenera zza granicy, ani z topu J.League. Zmuszony był więc zaoferować kontrakt swojemu zaufanemu trenerowi z akademii, czyli właśnie Kimowi.

Kim Myong-hwi objął oficjalnie Tosu w maju 2019 i wygrał trzy następne ligowe mecze w J.League. Z Gambą, Hiroshimą i Kashimą Antlers, a więc z bardzo mocnymi rywalami. Pokazał tym, że ma rzeczywisty pomysł na swoją drużynę i przy odrobinie czasu i zaufania zdoła wyciągnąć z zespołu znacznie więcej od swoich poprzedników. W Saganie Tosu nastał więc czas rewolucji. Aby ta się powiodła, Kim potrzebował swoich żołnierzy, którzy bardzo dobrze będą rozumieć jego grę i jego styl. Wdrożył więc do pierwszej drużyny aż 7. zawodników z drużyn młodzieżowych i zrezygnował z piłkarzy pokroju TakahashiegoHarakawy czy Mu Kanazakiego.

Co jednak najważniejsze, Kim dostał czas. Dzięki temu mógł wdrażać nowe rozwiązania i testować różne warianty, które zdają się teraz procentować. Dużą rolę odegrał tutaj też “sezon pandemiczny”, w którym nie było spadków z J1 i trenerski wychowanek Tosu mógł poświęcić cały rok na doskonalenie gry swoich podopiecznych. Mamy za sobą 6 kolejek obecnego sezonu J.League, a Sagan Tosu jeszcze w lidze nie przegrał. Podopieczni Kima są w czołówce tabeli, wygrali 4 z 6. spotkań i jako jedyna drużyna w lidze nie stracili jeszcze bramki. W grze odmłodzonego Saganu Tosu widać rękę koreańsko-japońskiego szkoleniowca i jakkolwiek potoczy się ten sezon, należy przyznać, że ten sukcesywnie realizuje swoje plany. I jak na razie wychodzi to zespołowi na lepsze niż można by się było spodziewać. To w dużej mierze dzięki jego pracy Sagan Tosu z zespołu pogrążonego konfliktami z kibicami, kryzysem finansowym i zagrożonego rychłym spadkiem, stał się ekipą, którą kibice znów chcą oglądać i którą stać na coś więcej niż walkę o utrzymanie do ostatniej kolejki.

Przy realizacji artykułu pomogła nam Kanako Yoshino, która mieszka na wyspie Kiusiu i która jest kibicką Saganu Tosu.

Wyświetleń: 517

Autor tekstu: Kamil Gala

Social media

Strefa sponsorowana

Hensfort

Lwowski Baciar

Pewniaczek.pl

Azjagola na Twitterze

Obserwuj mnie na Twitterze