Al Hilal z Arabii Saudyjskiej przerwało trwającą 8 lat erę panowania zespołów z wschodu w Azjatyckiej Lidze Mistrzów pokonując Urawa Red Diamonds w finale tegorocznej edycji turnieju.
Tym samym ekipa z prowadzona przez Răzvana Lucescu zrównała się z najlepszym do tej pory w historii Azjatyckiej Ligi Mistrzów – Koreańskim Pohang Steelers i sięgnęła po 3 trofeum.
Jak wyglądał przebieg samego spotkania ?
Po oprawie meczowej godnej największych imprez świata, kibice Urawy stworzyli kocioł, którego sam diabeł mógł się przestraszyć. Jednak po ledwie 20 minutach na wypełnionym po brzegi Saitama Stadium 2002 było cicho jak makiem zasiał. Nie można też się dziwić fanom Diamentów ponieważ za każdym razem kiedy dopingiem domagali się ataku swoich piłkarzy, Ci klepali piłkę albo między obrońcami albo idiotycznie ekspediowali ją na oślep przed siebie.
Komentatorzy zastanawiali się, kto w tym momencie miał pokazach charakter i osobowość lidera, kto weźmie odpowiedzialność za losy drużyny!?
W 23 minucie osobą taką okazał się weteran Shinzo Koroki. Snajper Urawy przypomniał sobie czasy gry w Kashimie Antlers, kiedy to był siejącym postrach dryblerem à la Diabeł Tasmańskim.
Uwolnił się kierunkowym przyjęciem piłki z pod opieki rywala, pociągnął kilkadziesiąt metrów i wykreował doskonałą okazję dla swojej ekipy. Akcja ta od razu obudziła stadion który momentalnie wznowił bicie rekordów decybeli. Gospodarze również dzięki niej poczuli wiatr w żaglach.
Żagiel jednak szybko się porwał, kiedy to po błędzie Hashioki Salem Al-Dawsari przechwycił piłkę i wywalczył rzut wolny parę centymetrów od pola karnego. Bezpośredni strzał z rzutu wolnego obronił Daisuke Suzuki który jako typowy twardziel przyjął strzał Sebastiana Giovinco wprost na swoje twarde jak skała lico.
Obraz gry po pierwszych 45 minutach wyglądał tak, że prowadzący w dwumeczu Al Hilal przejawiało więcej chęci do strzelenia bramki niż podobno goniące wynik Diamenty.
Po zmianie stron w 49 minucie zamiast finalizacji starań Urawy zobaczyliśmy ofiarną obronę Shusaku Nishikawy na spółkę z partnerami z obrony. Zamieszanie wywołał oczywiście były reprezentant Francji Bafetimbi Gomis.
Po tej akcji było już wiadomo, że czym bardziej Urawa będzie się otwierać tym groźniejsze staną się żądła Al Hilal jak Gomis, Al Dawsari, Giovinco czy Carrillo.
Japoński trener Otsuka by pobudzić zespół, postanowił wprowadzić Yosuke Kashiwagiego – MVP finału z 2017 roku (czyli poprzedniego dwumeczu z Saudami). Będący w tragicznej formie rozgrywający (0 goli oraz 0 asyst w sezonie 2019) miał wpłynąć swoim doświadczeniem i talentem na marazm kolegów. Niestety z tą zmianą jak i z każdą kolejną Otsuka trafił jak kulą w płot. Do 67 minuty Urawa miała tylko jedną okazję podbramkową która skończyła się strzałem w ziewającego bramkarza Hilal.
Saudowie z kolei co rusz mogli podwyższyć prowadzenie dwumeczu – wpierw po strzale weterana J.League grającego w niebieskich barwach Koreańczyka – Jang Hyun-Soo a później po woleju Gomisa.
W 74 minucie dzieła zniszczenia dokonał Salem Al Dawsari Chłopak, który płakał najmocniej po poprzednim finale. Zemścił się i odkupił winy po dwóch latach oczekiwania.
Dawsari w 2017 roku był najaktywniejszym piłkarzem finałów in plus, jednak zakończył go po tym jak przeładowany energią otrzymał czerwień w kulminacyjnym momencie odrabiania strat. Nie można było sobie wymarzyć bardziej Hollywoodzkiego zakończenia tej historii.
Trener Otsuka nagle się obudził lecz wpierw wprowadził Kenyu Sugimoto największe rozczarowanie sezonu 2019 czyli napastnika który zszedł z poziomu 22 goli na sezon do…2 trafień w tym roku! Oraz Yukiego Abe – 38 letniego weterana który zagrał za 11 spotkań w tym sezonie. Abe to prawdziwa legenda Azji i nie wiem czy wpuszczając go na ostatnie parę minut oddał mu hołd czy przysporzył wielkiego wstydu.
Z całych starań, wyszła tylko ogromna klapa po tym jak łapiące luz Al Hilal sieknęło 2 bramkę w 93 minucie po bramce Gomisa.
Każdy neutralny fan Azjatyckiej piłki może stwierdzić, iż tegoroczny finał był po prostu przykry.
Oglądaliśmy jednostronny pojedynek w obu meczach, obraz tego finału choć powierzchownie podobny to tego z przed dwóch lat (czyli Al Hilal atakowało a Urawa kontrowała) to był jednak zgoła odmienny.
Winę tutaj, nie bójmy się tego powiedzieć ponosi trener Tsuyoshi Otsuki. Popularnego Bossa Yakuzy (przezwisko spowodowane aparycją oraz zachowaniem) można było zrozumieć za powściągliwe nastawienie drużyny w pierwszym spotkaniu. Ale kiedy masz za sobą 63 tysiące ultrasów, zagorzale kibicujących twojemu comebackowi to haniebne jest kunktatorskie podejście do rewanżu, w którym do odrobienia jest zaledwie 1 bramka!
Są drużyny, których historia i renoma zobowiązuje do postawy innej, niż podwójna garda przez 90 minut dwóch spotkań finałowych. Jedną z nich jest właśnie Urawa Red Diamonds, która w czasach ery Tulio Tanaki, Keisuke Tsuboia, Yoichiro Nagaiego, Washingtona i reszty złotej paczki dominowała swoich rywali.
Niejednokrotnie, byli talentem czy potencjałem finansowym gorsi od przeciwników, ale zawsze podchodzili do meczu z ambicją samuraja a nie strusia chowającego głowę w piasek.
Urawa w 5 ostatnich meczach zaliczyła tylko jedno trafienie, a dziś pomimo noża na gardle w całej drugiej połowie oddali ledwie jeden strzał w światło bramki!
W całym dwumeczu przegrali w tej kategorii w stosunku 41 Al Hilal do 8 Urawy (w tym 2 oddane strzały w pierwszym meczu to „żenadę” najwyższej maści).
Można byłoby podarować drugą szansę trenerowi Otsuce, jednak są porażki w finałach po pięknej heroicznej walce do ostatniej kropli krwi. Rzucenie się do gardeł rywali, lecz ponosi się mimo wszystko porażkę (jak Al Hilal 2 lata temu) …jednak przykro patrzyło się na tak, żałosną postawę dwukrotnego mistrza Azjatyckiej Ligi Mistrzów.
To jak oglądania Mike Tysona odgryzającego ucho Evanderowi Holyfieldowi.
Al Hilal z kolei to zespół budzący szacunek zarówno w swojej rodzimej lidze gdzie zajmują pierwsze miejsce w tabeli (w porównaniu do 13 Urawy) jak i na poziomie rozgrywek kontynentalnych. Ligę Mistrzów przeszli w stylu godnym pozazdroszczenia. Imponowali organizacją w defensywie oraz ładnym dla oka stylem gry. Ich poruszanie się w kompakcie to mistrzostwo świata, powrót do defensywy godny najlepszych a gra w ofensywie nie jest pozbawiona zarówno zagrań indywidualnych jak i małej gry z klepki.
Generał Răzvan Lucescu pokazał po raz kolejny, że co bierze w swoje ręce zamienia w złoto. Zdobywał tytuły w Katarze, Rumunii oraz Grecji. A wszędzie gdzie siadał na ławkę kibice go kochali za piękną grę na “tak.” I kto powiedział, że bramkarz nie może być dobrym trenerem ?
Nagrodę MVP oraz króla strzelców (11 bramek) otrzymał Francuz Gomis – choć równie dobrze mogło ją otrzymać jeszcze 3 innych zawodników – Peruwiańczyk Carillo który pchał co drugą akcję Al Hilal, Al-Dawsari – który szarpał, strzelał, kreował w całym turnieju najwięcej oraz Salman Al Faraj będący liderem całego turnieju pod względem zarówno kontaktów z piłką jak i celnych podań.
Gratulujemy Al Hila świetnego turnieju to ich siódme trofeum na kontynencie i pierwsze od 2001 roku. Teraz trzymamy za nich kciuki w klubowych mistrzostwach świata.
Pierwszy mecz czeka ich już 14 grudnia. Czekamy na kolejne spotkania AL-Zaeem!
Skrót meczu:
Autor tekstu: Adam Błoński
Wyświetleń: 442