Dyrektor generalny J.League ds. międzynarodowych, Takeyuki Oya przyznał w wywiadzie dla “SportsPro”, że rzeczywistym planem Japonii jest zdobycie Mistrzostwa Świata w 2050 roku. Może to brzmieć trochę dziwnie, biorąc pod uwagę fakt, że Japonia gra na mundialach dopiero od 1998 roku, ale niekoniecznie. Japonia chce to bowiem osiągnąć poprzez rozwinięcie rodzimej J.League, która ma stać się jedną z czterech najlepszych lig na świecie.
Japończycy słyną ze spełniania swoich obietnic i ziszczania swoich planów. Tak było także z J.League, która ruszyła w 1993 roku i która doświadczyła niesamowitego rozwoju na boisku i poza nim.
Pierwszy mecz J.League – Verdy Kawasaki vs Yokohama Marinos
J.League to pierwsza profesjonalna liga w Japonii, która obecnie ma 26 lat. W tym czasie Japończykom udało się zmienić ją w najbardziej konkurencyjną i po prostu najlepszą ligę w Azji oraz podnieść liczbę profesjonalnych klubów z 10 do 55 (w planach jest 100 profesjonalnych klubów). Pomimo tak drastycznego wzrostu ilości klubów, każdy z nich jest bardzo silnie powiązany z lokalnymi społecznościami, dzięki czemu kibice czują się ważną częścią ich sukcesów.
“Nie pozwalamy klubom na zachowywanie nazw korporacji. Te mogą zainwestować w zespoły na krótkim dystansie, ale to kluby muszą mieć długodystansowe plany i to się nigdy nie zmieni.”– stwierdził Prezes J.League Mitsuru Murai.
Prezes ligi przyznał na Światowym Szczycie Piłkarskim w Kuala Lumpur, że po “podbiciu” Azji następnym celem są najlepsze ligi europejskie.
“Mamy długoterminową wizję i do 2030 roku chcemy być w czwórce najlepszych lig świata.” – dodał prezes.
Murai dał także wyraźnie do zrozumienia, że transfery m.in. Villi, Iniesty, czy Torresa są tylko “wierzchołkiem góry lodowej” i zapowiedzią kolejnych lat.
Pan Murai podkreślił ponadto trzy główne kluczowe czynniki sukcesu J.League, którymi są odpowiednie zarządzanie klubami, nacisk na szkolenie młodzieży, oraz cyfrowy rozwój.
Finalnym celem wszystkich jest przecież Mistrzostwo Świata reprezentacji Japonii, dlatego każdy klub musi stale inwestować i rozwijać szkolenie młodzieży. Każdy klub w J.League MUSI posiadać własną akademię z sekcjami U15 i U18 oraz posiadać w kadrze przynajmniej dwóch wychowanków poniżej 21. roku życia. Liga potrafi dobrze zmotywować kluby do skutecznego szkolenia młodzieży. Im więcej sukcesów odnoszą wychowankowie, tym więcej pieniędzy dostaje klub z wartego 2 miliardy $(!) 10-letniego dealu z telewizją DAZN, który J.League podpisało trzy lata temu.
Digitalizacja ligi przynosi oczywiście lidze ogromne przychody, ale istota sprawy wykracza poza sprawy finansowe. Pan Miura stwierdził w stolicy Malezji, że dzięki umowie z DAZN, liga jest sama odpowiedzialna za produkcje i zachowuje wszystkie możliwe prawa, co pozwala jej “prowadzić dystrybucję tak jak chce”. Posiadanie wszystkich praw jest ważną częścią niezwykle ambitnej strategii cyfrowej, która dotyczy rozwinięcia “zjednoczonej platformy cyfrowej” nad którą J.League będzie miała po prostu pełną kontrolę i będzie decydować o wszystkim co trafia do odbiorcy. Również tego zagranicznego. I tutaj poznajemy kolejny poważny krok, który pojawia się w planie Japończyków, a jest nim podbój rynków europejskich. Strategia ta opracowywana jest w Japonii od lat, a przykładem jest epizod Gary’ego Linkera w Japonii, który grał w barwach Nagoi Grampus w latach 1992-1994, czyli na samym początku istnienia J.League. Przez lata, utytułowanych obcokrajowców było oczywiście znacznie więcej.
Jak można się domyślić, stąd stale rosnąca liczba transferów z Europy do J.League i mowa nie tylko o Kobe. Do Tosu poza Torresem trafił przecież Cuenca, a parę tygodni temu kontrakt z Gambą Osaka podpisał były piłkarz Athleticu, Markel Susaeta.
Jak widać z perspektywy czasu, plan J.League zaczyna przynosić prawdziwe efekty. Liga staje się coraz mocniejsza i poziom najlepszych klubów niekoniecznie odbiega od poziomu gry w Europie. Urawa Red Diamonds potrafiła grać jak równy z równym z Borussią Dortmund, Yokohama F. Marinos pokonywała Manchester United, a Kashima Antlers doprowadzała do dogrywki w finale Klubowych Mistrzostw Świata z Realem Madryt, gdzie błyszczał niewątpliwy produkt strategii rozwoju J.League, Gaku Shibasaki.
Latem tego roku zwycięstwo nad londyńską Chelsea odniósł także Mistrz Japonii, Kawasaki Frontale, który wygrał sparing 1-0.
Zaraz sceptycy powiedzą, że to sparingi, Klubowe Mistrzostwa Świata, gdzie się nie gra na 100% i i tak Kashima przegrała. Całkowicie zignorujemy takie podejście i jeszcze raz wspomnimy o rosnącym z roku na rok poziomie Japońskiej piłki, co wynika z niezwykle inteligentnego podejścia władz J.League oraz Japońskiego Związku Piłki Nożnej. J.League poza podnoszeniem poziomu ligi, wypuszcza także w świat takie talenty jak m.in. Takehiro Tomiyasu, Ritsu Doan, Takumi Minamino, Shoya Nakajima, Yuya Osako, Hiroki Abe, czy przede wszystkim Takefusa Kubo, który nie jest jedynie produktem La Masii, lecz także szkółki FC Tokyo. Poza tymi młodymi zawodnikami mamy oczywiście m.in Kagawę, Inuiego, Yoshide, Nagatomo, Haraguchiego, Sakaiego, czy Okazakiego, którzy także wyszli z J.League i którzy zdążyli już udowodnić swoją wartość w Europie. Ci doświadczeni gracze z pomocą młodych kolegów stanowią o sile reprezentacji Japonii, która pod wodzą Hajime Moriyasu wydaje się być piekielnie mocna. A plan Japończyków zakłada stały rozwój, co pozwala myśleć, że będzie jeszcze lepiej.
Trudno nie kibicować tak ambitnemu projektowi jak zdobycie Mistrzostwa Świata. Miejmy nadzieję, że przyjdzie nam oglądać Japończyków jako najlepszy piłkarski naród na świecie. Na ten moment brzmi to surrealistycznie, ale wcale nie jest to niemożliwe.
Autor tekstu: Kamil Gala
@GalsonHM
Wyświetleń: 315