Z cyklu gdzie oni się teraz podziewają: Daigo Kobayashi.
Zawodnik który dał się poznać po raz pierwszy na MŚU20 2003 kiedy to wyrzucił za burtę Anglię, a z reprezentacją Japonii doszedł aż do ćwierćfinałów. Dwa lata później, był aktorem kolejnego szokującego spektaklu: Jego Tokyo Verdy pokonało 3-0 Real Madryt, a sam Daigo strzelił bramkę na 1-0.
Legenda Kobayashiego rozpoczęła się w 2006r kiedy to jako specjalista od uderzeń
z dystansu przeszedł do Omiyi Ardija. Nikt się wtedy nie spodziewał że wówczas 24 letni piłkarz, którego krytykowano za przesadny luz i finezję będzie głównym motorem napędowym popularnych „Wiewiór”.
Zaliczył on sezon konia z 9 golami oraz 6 asystami. Kibice zaczęli przychodzić dla niego na spotkania, ponieważ był kwintesencją wszystkiego co Japończycy lubią w piłkarzu. Czyli kreatywność, zadziorność w odbiorze piłki, oraz umiejętność strzelania pięknych bramek z dosypką fantazji.
Do dziś 2 jego bramki są uznawane za jedne z najpiękniejszych w historii Omiyi Ardija
i J.league: pierwsze w której to huknął potężnie z dystansu pod uskakującym nad piłką kolegą z zespołu Hiroshi Moritą (1:34 filmiku) oraz ta z spotkania z Albirexem Nigata gdzie przerzuca sobie przyjęciem piłki wszystkich obrońców do skutecznego strzału. (3:36)
Kobayashi w kolejnych sezonach wycofywał się z pozycji numer 10 na tą o stopień niżej czyli Midfielder center. Zredukowało to jego popisy strzelecki, ale z kolei rozwinęło jego umiejętności reżyserowania boiskowej gry. Opanował do mistrzostwa tzw. asysty hokejowe, czyli przed ostatnie podania, świetnie antycypując o 2-3 ruchy kolegów do przodu.
Został zauważony przez trenera Jana Jönsson’a z Norweskiego Stabæk.
Trener który szanował Japońską myśl szkoleniową, ponieważ sam był graczem J.league w latach 1993-1996 a później uczył się tam trenerki (1993-1997) chciał nadać trochę kreatywności zespołowi Norweskich drwali (tak przy okazji obecnie coach Shimizu S-Pulse)
Daigo od razu wkomponował się do składu. W 29 spotkaniach zaliczył 8 bramek oraz 7 asyst. Zaczął od wysokiego pułapu, ponieważ już w marcu wygrał Super Cup 3-1 z Valerengą Oslo.
Zespół zajął dobrą 3 pozycję, jednak w porównaniu do mistrzostwa z poprzedniego sezonu, uznano sezon za stracony. Japończyk mimo dobrego sezonu indywidualnego nie dogadał się z klubem w sprawie przedłużenia umowy.
Tutaj zaczęło się pikowanie w dół, zgłosił się po niego Iraklis Saloniki który znany jest
z mordowania kariery wielu zawodników. Pobyt w Iraklsie to było brutalne ściągnięcie na ziemie Japończyka, który trafił do istnego chaosu sportowego jak biznesowego (zalegające wypłaty).
Nie bawiąc się w przerośnięty opis, była to drużyna w której najlepszy strzelec miał 5 goli, a etatowy napastnik miał 15 żółtych kartek i 1 gola.
O biednym poziomie tego klubu na każdej płaszczyźnie mogą opowiedzieć nasi rodacy Robert Szczot, Wojciech Kowalewski czy Norbert Witkowski.
Daigo zaliczył przez 1,5 roku zaledwie 14 występów i 3 asysty. Całkowicie wyleciał z orbity zainteresowania trenerów kadry, czy choćby nawet Japońskich dziennikarzy. Pierwsze kontuzje zaczęły zżerać jego mobilność.
Środkowy pomocnik miał dość Greckiej niedoli i chciał odbudować swoją karierę w Japońskim Shimizu S-Pulse. Daigo którego wyraźnie w Grecji opuściło szczęście na dobre, wpadł z deszczu pod rymnę.
Przyszedł do zespołu w którym zakontraktowano na jego pozycję Shinji Ono (56 krotnego repr. Japonii) Alexa Brosque (21m w repr. Australii) i Freddiego Ljungberg’a (75m w repr. Szwecji)
O zgrozo, po plątaninie kontuzji i natłoku środkowych pomocników, Daigo nie był wstanie wywalczyć miejsca w składzie klubu z rodzimej J.league. „Pan Wiewiór” z tygodnia na tydzień gasł w oczach. Widać było że 3 lata udowadniania że nie jest się garbatym już go męczy.
Na ratunek przyszły testy w Vancouver Whitecaps FC w styczniu 2013.
Japończyk mimo że przyjechał z kontuzją biodra, to przekonał do siebie trenera Martina Rennie’go.
Coach widział w nim przede wszystkim kreatywnego rozgrywającego, który będzie umiejętnie regulował tempo gry. Pomogła również słabość Martina Rennie’go do Jun Marques Davidsona innego Japończyka pochodzenia Amerykańskiego. Nie dość że Jun zawsze miał miejsce w składzie u trenera, to jeszcze grał z Daigo Kobayashim w jego najlepszym sezonie 2006 w Omiya Ardija.
Tak więc pozakulisowo, można powiedzieć że Daigo trafił do U.S.A z polecenia.
Japończyk mimo że wyraźnie rzucany po każdej strefie boiska, w zależności od potrzeby trenera. To jednak odzyskał radość z gry.
W MLS’ie znów jeśli strzelał bramki to oczywiście tylko piękne, i jak to w jego stylu, najczęściej z dystansu (i to nie małego).
Po sezonie w Kanadzie, przeniósł się do New England Revolution gdzie grał u boku innego Azjaty z pochodzenia – Lee Nguyena.
Łącznie w U.S.A Daigo zagrał już 5 sezonów.
Nie chce się wypowiadać na temat jego kariery w MLS ponieważ są więksi znawcy ode mnie w tej materii. Ale wiem jedno Daigo w końcu znalazł swoje piłkarskie miejsce na ziemi i okazało się koniec końców że nie jest to Japonia.
Ostatni sezon widać było już znowu pikowanie w dół formy tego sympatycznego gracza, trochę ze względu na kontuzje i wieczne dochodzenie do zdrowia, a patroszę już przez odciski z ławki rezerwowej. Nie ma co się oszukiwać przez ostatnie 2 sezony było widać utratę szybkości i fizyczności w grze Japończyka. Czy jakiś klub w MLS będzie jeszcze chciał Daigo? Sądzę że już nie ta forma, nie ten wiek. Ale kluby USL z chęcią by go u siebie widziały.
Wypatruje z niecierpliwością gdzie zobaczymy zawodnika uczulonego na brzydkie gole do którego należał kiedyś rok 2006 w J.league. Zapowiedział historię piłkarza, która nigdy się nie spełnia.
Przepiękne gole z made in U.S.A Kobayashiego
Autor: Adam Błoński
@Adam_Blonski
Wyświetleń: 429