W Niedzielę Wielkanocną do elitarnego grona krajów, w których mimo koronawirusa przeprowadzane są krajowe rozgrywki piłkarskie (Białoruś, Tadżykistan, Nikaragua, Burundi) dołączy Tajwan (bądź Chińskie Tajpej, jednak dla jasności trzymajmy się tej pierwszej pisowni), gdzie występuje jeden przedstawiciel byłego ZSRR. Tym razem nie jest to reprezentant Azji Centralnej, o których zwykłem pisać na tej zacnej stronie. Będzie to piłkarz z największego kraju na świecie. I to jemu poświęcę tenże artykuł.
Alim Zumakułow urodził się 5 lutego 1992 roku (dokładnie tego samego dnia co Neymar i dokładnie 7 lat po Cristiano Ronaldo) w Nalczyku na Kaukazie Północnym. Przygodę z piłką zaczynał w małym klubie, reprezentującym Kubański Uniwersytet Państwowy (KubGU, Kubanskij Gasudarstwiennyj Uniwersitet). Potem występował w niewiele mówiących klubach: GorIs-179 Prochładnyj, FK Prochładnyj, Lokomotiw Kropotkin, FK Kenże i znów Lokomotiw. Aż w 2017 roku rozpoczął się nowy etap jego kariery…
Otóż Zumakułow wylądował w Mongolii. Jak to się stało, że akurat tam? Oddajmy głos naszemu bohaterowi:
Wcześniej nawet nie wiedziałem, że w Mongolii jest piłka nożna. Ale około 2012 roku przyszedł do mnie jakiś dziwny agent. Sam pochodzę z Nalczyku, wtedy grałem w lokalnej drużynie w mistrzostwach Kabardyno-Bałkarii, a ten agent zaproponował kilka opcji: Tadżykistan, Kirgistan, Mongolia. Zainteresowałem się, rzuciłem mu wycinek wideo z moich spotkań. Przestudiował wszystko i oferował wygórowaną pensję w jednym z klubów, ale pod jednym warunkiem – że przed podpisaniem umowy ja sam zapłacę temu agentowi. Odmówiłem, ponieważ mu nie wierzyłem. Zapytałem znajomego tadżyckiego gracza – odpowiedział, że nikt nie płaci pensji wyższej niż 1000 $ miesięcznie w tym kraju. A jeśli chodzi o piłkę nożną w Mongolii, w Internecie nie było nic. Zero informacji.
Niech to posłuży za tło mojego przejścia. Ale gdyby nie ten agent, być może nigdy nie trafiłbym do Mongolii.
Minęło kilka lat. Grałem w mistrzostwach terytorium Krasnodarskiego, już zapomniałem o Mongolii. Ale w pewnym momencie zacząłem mieć problemy z finansami, a przyjaciel zaproponował przeprowadzkę do Petersburga. Przeprowadziłem się, byłem sprzedawcą w sklepie obuwniczym, nawet zarobiłem dobre pieniądze. Podtrzymywałem formę w lidze amatorskiej ale nie do końca byłem do tego przyzwyczajony.
I jakoś przypadkiem natknąłem się na wywiad, dotyczący mistrzostw Mongolii. Przypominam – wcześniej nie znałem żadnych informacji o nich w Rosji. W wywiadzie piłkarz z Kałmucji opowiadał o tym, jak grał sezon w Mongolii. Postanowiłem poszukać faceta w sieciach społecznościowych i okazało się, że mieliśmy wspólnego znajomego. Napisałem do niego, zapytałem o szczegóły, jak się tam dostał. Kałmuk odpowiedział, że kumpel mu pomógł. Wysłał mi kontakt tej osoby na Facebooku słowami: „Napisz do niego, co prawda, ta osoba nie ma nic wspólnego z piłką nożną, ale zna trochę rosyjski”.
Okazało się, że ta osoba jest pracownikiem firmy poligraficznej Selenge Press, którą reprezentuje klub o tej samej nazwie. Specjalnie zarejestrowałem się na Facebooku, napisałem do niego, długo nie odpowiadał, ale w pewnym momencie odpisał. Powiedziałem, że szukam drużyny, gram jako środkowy obrońca. Ożywił się: „O, teraz nasz trener szuka obrońcy, wyślij film”. Wysłałem wideo i statystyki moich gier, a on to wszystko przekazał komu trzeba. Potem klub skontaktował się ze mną słowami: „Właściwie współpracujemy z agentami, ale zrobimy dla ciebie wyjątek”. Zaproponowaliśmy kontrakt, rozmawialiśmy o celach sezonu, uzgodniliśmy wynagrodzenie. Ale kiedy szykowałem się do lotu do Ułan Bator, nagle zmienili warunki, wpisując na umowie połowę wcześniej umówionej pensji. Na początku odmówiłem, ale ostatecznie doszliśmy do kompromisu.
Zumakułow (nr 3) przed jednym ze spotkań Selenge Press Falcons, 2017 rok
Zumakułow kontynuuje opowieść: Zostałem graczem Selenge Press na początku 2017 roku. Nie oczekiwałem niczego od Mongolii, chciałem po prostu grać. Poziom jest niski. Mongolska ekstraklasa jest mniej więcej taka sama jak ostatnie kluby w trzeciej lidze rosyjskiej. Nawiasem mówiąc, na Tajwanie poziom jest znacznie wyższy – prawie wszyscy piłkarze są szybcy, bystrzy, techniczni. Były mecze w Mongolii, w których można było wygrać, grając na całej długości boiska, ale na Tajwanie to nie zadziała.
A w Mongolii stosunek do graczy jest zupełnie inny. I nie chodzi tylko o wynagrodzenie. Grałem tylko pierwszą rundę w Selenge Press, chociaż kontrakt był na sezon. Wszystko z powodu wizy: miałem z nią problemy, a klub odmówił pomocy w ich rozwiązaniu. Zacząłem wariować, gdy mówiłem, że dostanę grzywnę za wygasłą wizę, ale klub nie chciał o tym słyszeć. W rezultacie zerwaliśmy umowę w drodze wzajemnego porozumienia.
Jednak znów zostałem oszukany. Umowa przewidywała, że pod koniec sezonu klub kupi mi bilet lotniczy do Rosji. Jednak zerwaliśmy umowę w połowie sezonu, część pieniędzy została mi wypłacona, ale nie kupiono tych biletów.
Alim z mongolskimi fanami
Zumakułow ciągnie dalej: Sam musiałem dostać się do Rosji. Teraz można polecieć z Ułan Bator do Ułan-Ude za 2 tysiące rubli. A potem nie było takich lotów, tylko bardzo drogie, za jedyne tysiąc $! Oczywiście nie było mnie na to stać. Ale znalazłem pociąg z Ułan Bator bezpośrednio do Moskwy za 12 tysięcy rubli! Podróż – cztery dni. Długo myślałem, jednak zdecydowałem się kupić bilet.
Czym jest pociąg relacji Ułan-Bator – Moskwa? Wszystkie wagony są z przedziałami, ponieważ nie ma rezerwacji miejsc na trasach międzynarodowych. A przedziały stare, jak w Związku Radzieckim. Konduktor też jakby z tamtych czasów – 80-letni cichy człowiek. W przedziale miałem faceta z Singapuru, który jechał na Bajkał – rozmawiałem z nim, żeby nie było tak nudno. Pierwszy dzień podróży minął dobrze, lecz wszyscy pasażerowie wysiedli w Irkucku. Wszyscy! Byłem w szoku. Zostały trzy dni a w tym czasie nie widziałem ani jednej osoby w całym pociągu, z wyjątkiem konduktorów. A wszystko dlatego, że w Rosji są bardzo drogie bilety na międzymiastowe połączenia z przedziałami. Zarezerwowane miejsca są znacznie tańsze. I przez te trzy dni nic nie robiłem – spałem, potem jadłem, czasem z nudów czytałem prasę i robiłem pompki. Nie było nic do roboty! Nadal miałem zablokowaną rosyjską kartę SIM z powodu minusowego stanu mojego konta i nie mogłem go doładować. Czasami wysiadałem na chwilę na przystankach, ale tam natychmiast gryzły komary. Ogólnie rzecz biorąc, wielu marzy o podróży pociągiem po całej Rosji a ja jeszcze zaczynałem od Mongolii. Za to widziałem wszystko: Irkuck, Nowosybirsk, Krasnojarsk i Jekaterynburg. Całkiem się pogubiłem. Nie chcę już więcej takich wycieczek.
Zumakułow: Z Moskwy dotarłem do domu już bez incydentów. Wróciłem do Kropotkina (ok. 150 km na północny wschód od Krasnodaru – przyp. red.), gdzie ponownie zacząłem grać dla lokalnego Lokomotiwu (od 1 lipca 2017 – przyp. red.).
Prawie rok później, tj. w kwietniu 2018 r. ponownie zadzwonili do mnie z Mongolii. Pamiętam nawet dokładną datę: 22 kwietnia położyłem się spać a dzień później mieliśmy mecz z Kołosem Biełaja Glina.
Zasadniczo śpię bez problemów, jednak tego dnia nie wiedzieć czemu, długo nie mogłem zasnąć, wierciłem się w łóżku. Obudziłem się w środku nocy, spojrzałem na telefon a tam godzina 4 rano – i zobaczyłem wiadomość na Facebooku, a także kilka nieodebranych WhatsAppów z nieznanych mongolskich numerów. Wiadomość przyszła od znajomego japońskiego bramkarza, który grał w Mongolii: „Przyjacielu, oddzwoń, musimy porozmawiać”. Oddzwoniłem. Odpowiedział: „Pilnie potrzebujemy środkowego obrońcy. Dzisiaj okno transferowe zamyka się, pięć dni później zaczynają się mistrzostwa. Rozmawiałem z trenerem, on chce się z tobą zobaczyć. ”
Wyobraźcie sobie taką scenę: jest czwarta rano, chce mi się spać, muszę udać się na mecz rano a ja negocjuję z Japończykami o przenosinach do mongolskiego klubu. W sąsiednim łóżku jest kolega z drużyny – oczywiście obudził się i powiedział: „Idź spać, jutro jest mecz”. Przecież nie powiem mu, że polecę do Mongolii!
Odpowiedziałem Japończykowi, że jeszcze pomyślę, a on powiedział mi: „Nie, musisz teraz podjąć decyzję. Następnie wyślemy ci wszystkie dokumenty, podpisz je i prześlij nam skan z podpisem z powrotem. ” Poprosiłem go, by dał mi pół godziny. Pomyślałem, pomyślałem i się zgodziłem. Natychmiast zacząłem szukać biletów lotniczych i zobaczyłem lot z Krasnodaru do Ułan-Ude z przesiadką w Moskwie. Wylot o szóstej rano. Wiedziałem, że najważniejsze dla mnie jest, by dotrzeć do Ułan-Ude a stamtąd autobusem do Ułan Bator. Obliczyłem czas: o godz. 18–19 mecz w Biełej Glinie dobiegnie końca, a następnie o 21–22 szybko dotrę do Kropotkina, a stamtąd autobusem na dwie godziny do Krasnodaru. Pomyślałem, że wszystko powinno pójść gładko.
Łatwo wygraliśmy mecz. W przerwie otworzyłem telefon i zobaczyłem wiadomość, że bilety zostały kupione. Byłem zadowolony, choć w tym momencie jeszcze nikomu nie powiedziałem, że odlatuję. Po meczu pogratulowaliśmy sobie nawzajem zwycięstwa, podziękowałem trenerowi, a następnie powiedziałem mu: „Trenerze, bardzo mi przykro, ale muszę odlecieć”. Zaklął i odpowiedział mi: „Żartujesz sobie? Nie wierzę ci! Pokaż mi bilety!”
Wyjąłem telefon, jednocześnie wyjaśniłem mu sytuację i powiedziałem, że lot będzie o 6:00 rano. Spojrzał na telefon i zmarszczył brwi: „Jaka szósta rano? Jest napisane do ciebie: wyjazd – o północy ”. Patrzę – rzeczywiście lot z Krasnodaru jest o 12:00 w nocy, do wylotu zostało 5 godzin. Musiałem dostać się do Kropotkina a dopiero potem do Krasnodaru. Ze złością oddzwoniłem do tego, który kupił bilety. Odpowiedział, że mnie źle zrozumiał. Ale zrozumienie tego było już bezcelowe – popędziłem do Kropotkina, natychmiast spakowałem swoje rzeczy, kumpel zabrał mnie na dworzec kolejowy, wsadził do autobusu a w Krasnodarze spotkał mnie inny kolega i zabrał na lotnisko. Ledwo udało mi się zdążyć do samolotu.
Anduud Ułan Bator to był mój drugi mongolski klub. W nim rozegrałem najlepszy sezon, zakończony trzecim miejscem w lidze. W przypadku brązowego medalu cały zespół otrzymał czek na 30 milionów tugrików (ok. 45 tys. zł – przyp. red.) od sponsora tytularnego ligi. Dali 50 milionów za pierwsze miejsce, 40 za drugie i 30 za trzecie. Ale nadal nie rozumiałem, w jaki sposób pieniądze zostały rozdzielone między graczy. Jednak kiedy lokalny klub Erchim został mistrzem, jego piłkarze otrzymali grosze.
“Zuma” z potwierdzeniem nagrody za III miejsce w lidze mongolskiej
Moje wynagrodzenie w Mongolii dotyczyło głównie tugrików. Chociaż był jeden wyjątek: mój trzeci klub, Khaan Khuns FC (Zumakułow grał tam od marca do czerwca 2019 roku – przyp. red.) miał bardzo dobrego prezydenta, który zadzwonił do mnie przed pierwszą pensją i zapytał, czy należy ją wypłacić w rublach, w tugrikach czy w dolarach. Ogólnie rzecz biorąc, zagraniczni piłkarze muszą być opłacani w dolarach, jednak często dostają zapłaty w tugrikach, ponieważ zdaniem Mongołów są zbyt leniwi, by iść i wymieniać pieniądze w kantorach. W Anduudzie rozdawali pensje w kopertach – weszli do szatni i rozdali podpisane koperty wszystkim.
W mongolskim futbolu nie ma dużo pieniędzy, więc wielu głównych graczy ligi zarabia dodatkowe pieniądze na boku. Kiedy grałem w Selenge Press, kilka osób w zespole było pracownikami biurowymi firmy. W Anduudzie prawy pomocnik pracował w telewizji, najwyraźniej jako operator. Czasami brakowało go na wieczornym treningu lub spóźniał się z powodu pracy. W tej drużynie jeszcze był rzeźnik. Mieszkaliśmy w czteropokojowym mieszkaniu: w jednym pokoju ja, ten sam japoński bramkarz w drugim, inny Japończyk w trzecim, a inny duży pokój został przekazany trzem Mongołom. Kiedyś poszedłem do kuchni, a tam stoi jeden z tych Mongołów w brudnych mundurach. Mówią do mnie: „Przyniósł nam mięso”. „Skąd?” – pytam. „Tak, on jest rzeźnikiem!” – odpowiedział mi.
Gra za granicą jest dobra, ponieważ uczysz się języków obcych. Kiedy po raz pierwszy poleciałem do Mongolii, znałem dziesięć słów po angielsku. W drugim roku grał ze mną w drużynie Nigeryjczyk, rozmawialiśmy z nim, chodziliśmy w różne miejsca, regularnie ćwiczyłem język. Byłem w stanie podciągnąć się w angielskim. Nie władam nim biegle, chociaż mój poziom posługiwania się nim nie jest zły – nie będę rozmawiać o polityce, ale mogę omawiać codzienne problemy.
Walka o piłkę, mecz w barwach Anduud
Oczywiście pierwszą rzeczą, której się nauczyłem, były wskazówki w terenie. Są już ustawione po angielsku na moich urządzeniach. Niedawno przyjechałem do mojego rodzinnego Nalczyku, grałem w lokalnej drużynie podczas zimowego turnieju. Wyszedłem na pierwszy mecz, chciałem coś podpowiedzieć mojemu partnerowi – i krzyknąłem mu po angielsku. Wszyscy tak dziwnie na mnie patrzyli, haha.
Muszę przyznać, że w Mongolii angielski jest słabo używany. Kiedyś rozdarłem nogę i chciałem kupić coś w rodzaju nadtlenku wodoru. Ale jak wytłumaczyć to farmaceucie? Idę do apteki, pokazuję farmaceucie zdjęcia, próbuję wyjaśnić na palcach i po angielsku – nie zrozumiał. Postanowiłem bezpośrednio z apteki zadzwonić do znajomego Mongoła, który zna rosyjski. Pytam go, jak mogę kupić ten nadtlenek. A on: „kolego, nie sprzedajemy takich rzeczy”. W rezultacie z pomocą tego faceta kupiłem jod, który tak naprawdę nie pomógł mi, tak jak woda.
W Mongolii było wiele zabawnych przypadków z językami. I nie tylko z angielskim. Nazywam się Alim i Mongołowie łatwiej wymawiają moje imię niż nazwisko – Zumakułow. Dlatego to właśnie imię zostało napisane na mojej koszulce w Selenge Press.
A “Alim”, jak się później dowiedziałem, po mongolsku oznacza „jabłko”. Przed pierwszym meczem w Mongolii było tak: stoimy przed wyjściem na murawę. A potem zauważam, że Mongołowie z innej drużyny patrzą na mnie, wskazując na moje plecy, uśmiechając się. Wielu Mongołów zapamiętało moje imię. Napisałem nawet post na Facebooku wyjaśniający, że nie mam mongolskiego imienia, ale arabskie. I do mnie piszą w komentarzach: „Nie, jabłko!”, „Jesteś jabłkiem”. Machnąłem ręką, ludzi nie przekonam.
Zumakułow w Anduud City – the best off:
W zeszłym roku opuściłem Mongolię i przeniosłem się na Tajwan. Jak? To osobna historia. Żaden z moich transferów nie był planowany, jak już zrozumieliście, wszystko zawsze wychodziło spontanicznie. Zrozumiałem, że po Mongolii trzeba było myśleć o przyszłości, dlatego aktywnie szukałem klubu. Nie mam agenta, więc zrobiłem wszystko sam: po prostu pisałem w prywatnych wiadomościach do różnych klubów na Facebooku, wysyłałem im wideo z moimi występami. Muszę od razu powiedzieć, że to niewdzięczne zajęcie: możesz pisać do stu klubów, pięć z nich przeczyta wiadomość, a jeden odpowie.
Kilka lat temu jedna osoba zasugerowała, żebym wyjechał do Birmy na bardzo dobrych warunkach, nawet wyraziłem zgodę, ale potem okazało się, że nie mam odpowiedniego obywatelstwa – obowiązywał limit obcokrajowców i potrzebowali piłkarza z azjatyckim paszportem. Przybyli też do mnie ludzie z Bhutanu, zaoferowali kontrakt, jednak pieniądze nie były bardzo duże w porównaniu z tymi z Mongolii.
Zumakułow w barwach Khaan Khuns
Do mojego obecnego klubu z Tainan napisałem półtora roku temu. Powiedzieli mi, że klub nie bierze pod uwagę zagranicznych piłkarzy. Po jakimś czasie przypadkowo napisałem tam ponownie. Przypadkowo, gdyż zapomniałem, że korespondowaliśmy wcześniej. Ponownie odpowiedzieli mi: „Tak, pamiętamy cię, ale zamknęliśmy okno transferowe, ale jak coś to oddzwonimy”. I odpowiedzieli.
W 2019 roku rozegrałem cały sezon w Mongolii a jesienią wróciłem do Rosji. Kierownik Tainan City już napisał do mnie: „Witaj, skontaktowałeś się z nami, wróciliśmy do twojej kandydatury. Jakie masz plany? Gdzie jesteś?” Odpowiedziałem, że jestem wolnym agentem, porozmawiajmy – i zniknęli. Potem pojawili się ponownie: napisali, że prezes, trener i kapitan zespołu przestudiowali moje filmy i wydawali się zainteresowani. I dodali: musisz przybyć przed Nowym Rokiem. Zapytałem, co i jak i dowiedziałem się, że mistrzostwa rozpoczną się dopiero w kwietniu. “Załóżmy, że przyjadę, podpiszę umowę – a potem co robić?” – napisałem do nich i znowu zniknęli na dwa tygodnie.
W grudniu ludzie z Tainan ostatecznie wyszli z konkretną ofertą i datami. Złożyli dobre warunki. Postanowiłem, że polecę. Ale znowu były problemy z logistyką. Trasa okazała się mordercza.
Z Nalczyka wyruszyłem pociągiem do Wód Mineralnych, a stamtąd samolotem do Domodiedowa. Przesiadka odbyła się przed lotem do Abu Zabi na sześć do siedmiu godzin – tolerancyjnie. Ale w Emiratach miałem przesiadkę na 15 godzin. Było ciężko, biorąc pod uwagę, że nadal bardzo źle śpię w samolotach. Podczas kontroli paszportowej zapytali mnie, czy składam wniosek o wizę tranzytową, czy nie. Myślałem, że wyjdę i przespaceruję się po mieście, żeby nie usiąść na lotnisku. Okazało się jednak, że do centrum miasta jest wystarczająco daleko, a na ulicy panuje upał. Szedłem przez trzy lub cztery godziny – więcej nie dałem rady. Hotele są również drogie – trzeba było złożyć rezerwacje z wyprzedzeniem.
W końcu jakoś wytrzymałem. Potem miałem dziewięciogodzinny lot z Abu Zabi do Seulu. I wtedy zaczęła się zabawa – lot z Seulu na Tajwan wystartował dwie godziny po moim wylądowaniu, za to była kolejna linia lotnicza. Musiałem wydostać się z lotniska, przejść kontrolę paszportową, odebrać bagaż, odprawić się ponownie, odprawić bagaż jeszcze raz… Ale wciąż nie spałem przez dwa dni, lotnisko jest ogromne, trudno cokolwiek zrozumieć, ponieważ wszystko jest po koreańsku, a czasem po angielsku. Ogólnie biegałem po lotnisku i pobiegłem do bramy pięć minut przed odlotem. Byłem ostatni na pokładzie.
Aż przyleciałem, spotkałem się z szefem klubu, przeszedłem podstawowe testy i podpisałem umowę. Powiedziano mi, że drużyna szuka taktycznie wyszkolonego środkowego obrońcy, który wie, jak prowadzić obronę. Podpasowałem im.
Wiem, że teraz wszyscy interesują się tym, co dzieje się w Chinach. Tajwan to wyspa, oddalona 150 kilometrów od wybrzeży Chin, mająca 900 kilometrów do Wuhan w linii prostej. Leciałem tam pod koniec grudnia i wtedy niewiele było wiadomo na temat koronawirusa. Coś słyszałem, ale nie przywiązywałem wagi do tych wiadomości – myślałem, że problem jest przesadzony.
Nasz bohater już na Tajwanie
Po podpisaniu umowy zostałem na Tajwanie, ponieważ nie chciałem lecieć ponownie trzy dni do Nalczyka i trzy dni z powrotem. Dlatego widziałem, co wydarzyło się w kraju w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Przygotowano się dokładnie na pandemię na Tajwanie. Zaczęto działać, gdy pojawiły się pierwsze przypadki infekcji. Przy wejściu do każdego sklepu, restauracji, centrum handlowego, uniwersytetu – wszędzie mierzą temperaturę i wszędzie jest środek antyseptyczny. Widziałem to zdjęcie: mężczyzna podjechał do centrum handlowego, ludzie z termometrami podeszli do samochodu i zmierzyli temperaturę bezpośrednio u kierowcy. Oznacza to, że w miejscach z dużą rzeszą ludzi nie można nawet parkować w podwyższonej temperaturze.
Jesteśmy również pod obserwacją. Trenujemy na stadionie uniwersyteckim. Przy wejściu na uniwersytet temperatura jest mierzona przez cały czas. Przed treningiem wchodzimy do szatni – wszyscy mierzą temperaturę. Trening się kończy, wracamy do szatni – i ponownie mierzymy temperaturę. Za pierwszym razem byłem oburzony, ponieważ wiem, że sportowcy mają gorączkę po treningu. Myślałem, że zauważą. Ale nie, wszystko jest w porządku, ludzie o tym wiedzą i poważnie podchodzą do sprawy.
Kiedy wybuchła panika, wszyscy zaczęli kupować maski. Pewnego dnia chciałem kupić kilka – poszedłem do pięciu lub sześciu supermarketów i aptek, nigdzie nie było. A potem dowiedziałem się, że dwie lub trzy maski na osobę rozdawane są lokalnym mieszkańcom co dwa dni za darmo. Widziałem, jak bardzo duża kolejka ustawia się w jednej z aptek, około stu metrów, i wszyscy stoją zdyscyplinowani w odległości półtora do dwóch metrów. Tutaj wydali maski na kupony. I to jest różnica: jeśli w Rosji możesz kupić co najmniej sto masek naraz, to na Tajwanie masz w ręku nie więcej niż trzy maski, ale są one bezpłatne.
Nawiasem mówiąc, nigdy nie kupiłem maski, ale klub raz na jakiś czas pytają nas, kto ich potrzebuje. Zatem masek nie brakuje. Dali mi kilka, ale rzadko ich używam, ponieważ rzadko korzystam z metra. Kiedy wsiadam do transportu publicznego, oczywiście zakładam maskę. Tak na marginesie: dwa miesiące temu około 90% ludzi w Tajpej nosiło maski, a teraz mniej niż połowa. Poza stolicą nikt ich nie używa.
Na wyspie nie ogłosili kwarantanny, ale wszyscy, którzy przybyli z zagranicy, musieli izolować się przez 14 dni, tak jak wszędzie indziej. Uściski dłoni nie zostały zabronione, więc wszystko jest jak zwykle. Ale, oczywiście, jest znacznie mniej ludzi na ulicy niż trzy miesiące temu a w sklepach na półkach z papierem toaletowym i tym podobnymi przyborami są pustki.
Ekstraklasa Tajwanu wystartuje 12 kwietnia. Nikt jej nie anuluje ale mecze odbędą się bez widzów. Mówią, że na stadionach na ogół nie ma wielkiej liczby fanów, maksymalnie tysiąc osób. Baseball i koszykówka na Tajwanie są bardziej popularne niż piłka nożna, co jest dla mnie niespodzianką.
Mój klub nazywa się Taiwan Steel, pochodzimy z Tainan ale mieszkamy i trenujemy w stolicy Tajpej. Wielu piłkarzy mieszka w stolicy, więc jest to zrozumiałe. Mamy młody zespół, gramy w najwyższej lidze trzeci rok z rzędu. Początkowo Tainan City całkowicie zrezygnowało z obcokrajowców (dlatego po raz pierwszy odmówili mi), ale w ubiegłym sezonie wzmocnili drużynę silnym Tajwańczykiem, zabrali stranieriego z Chile i zajęli czwarte miejsce, choć walczyli o pierwszą trójkę do końca.
Zdjęcie grupowe Taiwan Steel, Alim stoi w górnym rzędzie w samym środku
Od 15 stycznia trenujemy, obozy nie zostały przełożone ani ograniczone. To prawda, że na początku marca mieliśmy wziąć udział w turnieju w Korei, ale odmówiliśmy udziału – to jedyny sposób, w jaki wpłynął na nas koronawirus.
Oprócz mnie i Chilijczyka, zespół ma piłkarzy z Haiti oraz z wysp Turks i Caicos w Ameryce Środkowej. Nawiasem mówiąc, ten facet z Turks i Caicos (Marc Fenelus – przyp. red.) jest nadal najsilniejszy z tych, których widziałem.
Dla wielu Tajwan przypomina trochę Chiny. W rzeczywistości tak nie jest. Wiem, że w Chinach w wielu miastach jest brudno, ale tutaj jest bardzo czysto. Na ulicach, w metrze, w pokojach – wszędzie jest czysto. Na przykład w metrze obowiązują ciężkie grzywny. Nie możesz tam jeść ani pić, w przeciwnym razie poleci grzywna (wynosząca w przeliczeniu ponad 1100 zł – przyp. red.). Ugryź bułkę – mandat. Nawet butelkę wody najlepiej schować w plecaku. Drugą rzeczą, która przykuła moją uwagę, była duża liczba osób uprawiających sport na ulicach. Jeśli pójdziesz do parku o 5-6 rano, zobaczysz tam ludzi w wieku biegających lub rozgrzewających się.
Główną atrakcją Tajpej jest prawdopodobnie wieża „Taipei 101”, jeden z najwyższych drapaczy chmur na świecie. Zawsze ma wielu turystów, możesz tam iść i zrobić zakupy. Jest też Góra Słoni z pięknym widokiem na miasto. Ale trzeba się tam wspinać przez bardzo długi czas, robiąc ogromną liczbę kroków.
Narodową potrawą Tajwanu jest tofu. Wszyscy tu o nim mówią. To jest fast food, który pachnie bardzo źle. Ilekroć przechodzę obok instytucji, w których produkuje się tofu, zatykam nos – inaczej będzie źle. Nie jadłem, ale wszyscy mówią, że powinienem spróbować. A jak mam to zrobić, jeśli zapach jest nieprzyjemny?
Nie widziałem jeszcze trzęsień ziemi, chociaż wiem, że one są tutaj i występują dość często. Za to pogoda jest świetna. Kiedy jest +15 stopni, wszyscy mają na sobie kurtkę puchową, a ja chodzę w koszulce i szortach. Ostatnio jednak odbyli towarzyski mecz przy temperaturze +30 stopni. Podczas rozgrzewki po zaledwie dwóch minutach lało się ze mnie. 15 minut po rozpoczęciu meczu napastnik drużyny przeciwnej zapytał mnie: „Co, gorąco? Ale wciąż u nas jest zima!”
Mam umowę z Taiwan Steel do końca roku. Co stanie się potem – zobaczymy. W ogóle nie rozważam rosyjskich opcji. Tam trzeba kontaktów i znajomości, by gdzieś się przedrzeć. I lepiej dla mnie jest grać w Azji niż w rosyjskiej lidze amatorskiej – tutaj lubię nie tylko piłkę nożną, ale także życie i samorozwój. W Nalczyku nigdy nie nauczyłbym się angielskiego, podróżowałem z jednego kołchozu do drugiego i to wszystko. A na Tajwanie wszystko mi się podoba. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będę gotów zostać tu dłużej. W Rosji zawsze mam czas, by pograć, za to zobaczyć życie z drugiej strony – bardzo cenna rzecz.
To tyle, jeśli chodzi o opowieść Alima Zumakułowa na temat jego perypetii, dotyczących gry w Rosji i Mongolii oraz przyjścia na Tajwan.
Przypatrzmy się teraz drużynie Taiwan Steel. Redaktor AzjaGola Maciej Łoś, prowadzący facebook’ową stronę Chinese Super League Poland, opisuje ją następująco:
Zespół z Tainan został założony w 2016 roku i początkowo znany był jako Tainan City F.C. Ekipa dołączyła do elity w 2017 roku, jednak debiutancki sezon w Taiwan Football Premier League nie był udany. Tainan wygrał zaledwie dwa z 28 meczów i zajął ostatnie, ósme miejsce w stawce. Aby móc zagrać w TFPL w 2018 roku, klub musiał przystąpić do mini ligi barażowej. Tainan wygrał dwa spotkania i jedno zremisował, dzięki czemu pozostał w elicie.
Sezon 2018 był już znacznie lepszy od poprzedniego, Tainan zakończył ligę na piątym miejscu. Do rozgrywek w 2019 roku zespół przystąpił pod nową nazwą – Taiwan Steel F.C. Tak samo nazywa się firma, która finansuje drużynę. Po wszystkich 21 kolejkach zespół z Tainan plasował się na czwartej pozycji. Ten wynik był naprawdę bardzo dobry, ale mankamentem było zdobywanie bramek. Najlepszy strzelec zespołu Kuo Po-Wei strzelił jedynie 5 goli.
I to właśnie atak był główną formacją, która została wzmocniona w przerwie zimowej. Do drużyny dołączyło dwóch zawodników, którzy mogą zagwarantować nawet 50 goli w sezonie. Mowa o reprezentancie Turks i Caicos Marku Fenelusie i Haitańczyku Benchy Estamie. Fenelius w 70 meczach dla mistrza Tajwanu Tatung F.C. zdobył aż 88 bramek. Ten duet będzie postrachem każdej defensywy w Taiwan Football Premier League.
Ale atak to nie wszystko. Taiwan Steel podkupił jeszcze dwa filary zespołu Tatung: bramkarza Pan Wei-Chieha i obrońcę Chen Wei-Chuana. Obydwaj są etatowymi reprezentantami Tajwanu.
Na kogo jeszcze zwrócić uwagę? Trzecim członkiem ataku będzie 21-letni Yu Chia-Huang. Pomimo swojego młodego wieku, jest on już doświadczonym zawodnikiem i występuje w reprezentacji Tajwanu. Na środku obrony grać będzie Rosjanin Alim Zumakułow, który przeszedł z mongolskiego Anduud City. W pomocy bryluje Chilijczyk Mati Godoy. Partneruje mu kapitan zespołu, doświadczony Wu Chun-Ching. Wu od ponad dekady jest również ważnym ogniwem reprezentacji Tajwanu, uzbierał w niej 50 występów.
Trzeba przyznać, że zespół dokonał najlepszych wzmocnień ze wszystkich drużyn tajwańskiej ekstraklasy. Osobiście uważam, że mogą być głównym kandydatem do tytułu mistrza.
Bardzo gorąco życzę tego Alimowi Zumachułowowi i jego kolegom z drużyny! Osobiście będę na bieżąco śledził poczynania postsowieckiego rodzynka na wyspie, niegdyś zwanej Formozą. Szczególnie w czasie, gdy z “moich” krajów grają jedynie Białoruś i Tadżykistan.
Artykuł powstał głównie na podstawie powstałej na stronie sport-ekspress.ru notki, tłumaczonej z języka rosyjskiego: https://www.sport-express.ru/football/foreign/reviews/rossiyskiy-zaschitnik-igraet-na-tayvane-vo-vremya-pandemii-koronavirusa-kak-igrayut-v-futbol-v-azii-chempionaty-mongolii-rossiya-nalchik-moskva-kitay-1656898/, zaś zdjęcia, ukazujące Zumachułowa pochodzą z jego prywatnego Instagrama.
Alimowi pozostaje na koniec życzyć “yдачи” na tajwańskich boiskach i straty jak najmniejszej ilości goli w sezonie 🙂
Autor tekstu: Łukasz Bobruk
Twitter: red_bobini91
Wyświetleń: 6,118